GzK – 14.06.2020

Na zdjęciu Pan Jacek Kajoch , który przebywał niedawno w Kudowie-Zdroju.
Poniżej zamieszczamy przesłane przez ,,Kudowskiego Emigranta” spostrzeżenia wraz ze zdjęciami.  

 

____________________________________________________________________

TO JEST STRONA INTERNETOWA STOWARZYSZENIA OBYWATELSKA KUDOWA 
ZAWIERA INFORMACJE I SPRAWOZDANIA Z DZIAŁALNOSCI SPOŁECZNEJ I KULTURALNEJ  STOWARZYSZENIA
ZGODNIE Z REGULAMINEM STOWARZYSZENIA I UKAZUJE SIĘ NIEREGULARNIE.

Stowarzyszenie ,,Obywatelska Kudowa”- OK
Adres: 57-350 Kudowa-Zdrój, ul. Słoneczna 11a
mail: marta.midor.burak@gmail.com
tel: 793030702

____________________________________________________________________

 

Drodzy Mieszkańcy!

 

      W dniu 8 czerwca 2020r. zebrał się Komitet Organizacyjny  ,,Mieszkańcy dla…”.
Przypominamy, że 1 sierpnia 2020 w Parku Zdrojowym  ,,Pod Blachą” miała się odbyć kolejna –  siódma – akcja charytatywna dla jednego z nas – potrzebującego naszego wsparcia, aby jego życie było łatwiejsze i przyjemniejsze.
Byliśmy z Jolą, Sylwią, Krzysiem, Maryjką, Elizą i Tomkiem, Dorotką….i będziemy dopóki będzie istniał Świat.
Ponieważ czasy ,,koronawirusowe” nie dają dostatecznej możliwości, by zorganizować Festyn zgodnie z naszą tradycją – toteż Komitet Organizacyjny zdecydował o przesunięciu terminu i poszukuje odpowiedniej formy do organizacji tej szlachetnej inicjatywy.
Niemniej jednak już teraz zachęcamy Was Kochani do zaangażowania się w nadchodzącą – naszą wspólną ideę ,,Mieszkańcy dla…”, bo tylko dzięki Wam, Waszym Wielkim Sercom otwartym na drugiego człowieka –  ma ona ogromny sens.

Komitet Organizacyjny.


_____
Historia (nie)jednej kupy

Ewa Ziniak

 

 

   ,,Normalnym jest, że właściciel psa sprząta po swoim pupilu i nie ma dyskusji”. Tak napisała moja córka w poście pod zamieszczonym przeze mnie zdjęciem i apelem o sprzątanie kup swoich pupilów. Mój apel wywołał burzliwą dyskusję, jedni byli zdania, że się czepiam, drudzy uważali tak jak ja, że logicznym byłoby, gdybyśmy nie musieli deptać po tym, co zostawiają pieski na chodnikach.
    Kudowa to piękne miasto uzdrowiskowe, wszyscy chcemy by odwiedzało je wielu turystów. Wszyscy musimy więc dbać o to by było ono czyste, przyjazne i życzliwe. Dbajmy więc o to, uczulajmy właścicieli psów o ich obowiązkach.

_*_
KUPA ŚMIECHU
Narobiły na  chodniku psy
a co robicie wy?
Ewa poprosiła pana
by droga została posprzątana
bo dzieci idące ze swą niańką
spotykają się z tą przykrą niespodzianką
i co się okazało?
Ewy troska z g…burzą się spotkało
I po co ta cała afera ludziska?
Trzeba chronić swoje siedliska
Mamy szanować swoje zakątki
a nie obsrywać własne kątki
Czy morał ma być z tego taki?:
Lepiej  jak człowiek jest nijaki
siedzi cicho na pupie
i tapla się w cudzej kupie?
MMB

_____

Bronisław MJ Kamiński

POTRZEBA  PEWNEJ  ZMIANY

Do wód !

                  Kiedyś ludzie jechali do uzdrowiska, mówili, że jadą  do wód. Wody uzdrowisk miały swoje legendy, były inne niż codzienne, przywracały zdrowie. Nic w tym dziwnego, jako, że  bez wody nie ma życia, w człowieku jest bardzo dużo wody, a nawet każdy z nas ma swoje wewnętrzne morze. O jakim morzu wewnętrznym mówimy? Każdy, kto uważniej wpatrywał się w swój uczniowski podręcznik biologii przypomni sobie, że życie wyszło z wody, z morza. Odkrycia nauki nie muszą być w sprzeczności z wiarą religijną.Wielkie starożytne i wieczyste  teksty naukowe, poetyckie i święte -Jerozolimy, Aten i hinduizmu widzą w przeszłości wody. Biblia, zaczyna się od słów: „Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię. Ziemia zaś była bezładem  i pustkowiem: ciemność była nad powierzchnią bezmiaru wód”. Prakomórka życia pojawiła się w wodzie – „niechaj się zaroją wody  od istot żywych” – ponad dwa miliardy lat temu , rozwijała się  przechodząc ewolucyjnie w coraz to nowe i doskonalsze formy, aż ów Duch Boży unoszący się nad wodami  wyprowadził  swoje dzieło na ląd i jednemu z nich – na Ziemi – nadał  kształty ludzkie. Jednak pozostał w nas ślad tego ewolucyjnego życia w morzu.

 Pomyśl o swoim morzu

         Każdy z nas ma w sobie ślad po dawnym życiu w morzu  naszych biologicznych ewolucyjnych praprzodków..Opis tej pozostałości można znaleźć m.in. w książkach prof.medycyny Hoimara von Ditfurtha :  „Na początku był wodór”, „Duch nie spadł z nieba”, „Nie tylko z tego świata jesteśmy”. Obszerną  wypowiedź prof.Ditfurtha  o wodzie w naszym rozwoju i życiu  możemy wyrazić krótko tak : u dorosłego człowieka, wszystkie komórki tworzące nasze ciało dają zawartość płynu około 30 litrów – jest to  tzw. płyn  wewnątrzkomórkowy. Tym 30 litrom odpowiada ok.10 litrów płynu zewnątrzkomórkowego , i na te 10 litrów  składają się surowica krwi,płyn tkankowy, chłonka. Te 10 litrów płynu zewnątrzkomórkowego , to pozostałość dawnego ewolucyjnego życia przez ponad dwa miliardy lat w praoceanie ( w pramorzu) .i jest to teraz to dawne morze w nas, jako  rezerwuar dla naszych komórek. Skład  chemiczny tych 10 litrów płynu wiernie odpowiada składowi wody morskiej. Pod względem biologicznym ważne są w tej wodzie trzy sole, tj chlorek sodu ( sól kuchenna), chlorek potasu i chlorek wapnia. W wodzie oceanu i morza na 100 cząsteczek soli kuchennej przypada po 2 cząsteczki  chlorku potasu i chlorku wapnia ( proporcja 100:2:2), a wewnątrz nas  , w  naszym dziesiecio litrowym morzu proporcje te kształtują się jak 100:2:1., zatem całkowiecie podobnie. Organizmy wchłonęły kiedyś wodę morską i przyroda ją nam pozostawiła.Profesor  Ditfurth  dodaje, że to nasze wewnętrzne morze nie zmienia swojego składu, mimo zaopatrywania tulu miliardów naszych komórek.

 Z funkcjonowaniem morza wewnętrznego związany jest cały skomplikowany system regulacji wewnątrz organizmu, z gruczołami wydzielania wewnętrznego, filtrami  i systemem przewodnictwa nerwowego.Funkcjonowanie wód wewnątrz naszego ciała uświadamia nam życiodajne znaczenie wody; bez wody nie ma życia.Na co dzień wypijamy dużo wody  zanieczyszczonej, czasami możemy przekroczyć możliwości naszych wewnętrznych oczyszczalni, moja znajoma mówi, że  jak nasze dziesięciolitrowe morze wewnętrzne ledwo zipie, to trzeba pić wody zdrojowe, a najlepiej jechać do uzdrowiska.Czyste, jakby starodawne wody uzdrowiskowe mogą mieć znaczenie dla wymiany wody w naszych organizmach, wszystko w przyrodzie jest ze sobą powiązane.Tak z uwag medycznych prof. Ditfurha przeszliśmy na pola codziennego życia, a nawet filozofii. Jeździmy więc  do wód, by nasze wewnętrzne wody odnawiać i uzdrawiać. Przyroda przekazała nam wodę i morze do życia. Po wyjściu z raju natury i po obdarowaniu świadomością życia,dobra i zła,   potrzeba jeszcze czegoś niezbędnego do rozwoju ,bardzo zwyczajnego, ale jakby nie z tego świata , to wzajemnej życzliwości. 

 

Nie tylko wodą żyje człowiek ale i życzliwością

Kiedyś, w kudowskim uzdrowisku, popularne było hasło „ „Kudowa – leczy serce , koi nerwy”, ludzie jechali tu,żeby odetchnąć. We Wrocławiu ktoś wiele lat temu  pomyślał podobnie : gdy wychodziło się z Dworca Głównego , to naprzeciw ., na dachach domów witały nas  świetlne figury z napisem „Uśmiech za uśmniech”.Symbole życzliwości działają podobnie jak dobra woda, jak  przyjemna muzyka, jak dobre serce. A jak tego nie ma , to i woda jest gorsza, i muzyka jakaś wściekła lub niezauważalna i więcej czyjegoś złego serca. Nasze nastroje są pepowiną łącząca nas ze światem.Burmistrz Czesław Kręcichwost i skupiony wokoło niego zespół ludzi wiedzieli o tym i – jak nigdy przedtem – przykładano wagę do wystroju uzdrowiska . Pojawiły się pomniki,kolorowe elewacje, ogród muzyczny w samym centrum, zrewaloryzowany park zdrojowy, zadbane kwietniki, okwiecone latarnie, Kudowa zaczęła być kolorowa.Trzeba było zrobić jeszcze krok dalej.

 Gdy idziemy ulicą w  krajach zachodnich, i natkniemy się sam na sam z tamtejszym przechodniem , to na ogół on nas pozdrowi , ichniejszymi słowami dzień dobry lub Szczęść Boże, jakimś gestem przyjaznym, podobnie jest w Czechach. A jak jest w Polsce? W Kudowie? Zupełnie inaczej- po naszemu: a po co mam się odzywać, kłaniać się nieznanym, pomyślą że zaczepiam, mijamy się jak obcy, bez słowa i bez gestu życzliwości. Może to jakaś pozostałość historyczna po czasach konspiracji powstańczej. Tymczasem, życzliwość cieszy, robi się cieplej, przyjemniej i pewniej, wyrównuje wcześniejszą gorszą chwilę, poprawia się bicie serca i wzrasta apetyt. Najlepiej zostało to wyrażone w kudowskim  postulacie życzliwości  w 2018 r. Postulat brzmiał tak: „Życzliwość przyciąga i łączy! Upowszechnić  – jako nowy zwyczaj kudowski –  pozdrowienie „Dzień dobry”  z uśmiechem, dla znajomych i nieznajomych na ulicach, w parku, na szlakach turystycznych . Niech z życzliwości będzie znana Kudowa”. 

A więc nie tylko leczą wody i piękno, lecz także leczy życzliwość. Taki postulat życzliwości  uzyskał  bardzo wysokie oceny, a nawet określenie, że to powinien być imperatyw uzdrowiskowy, bowiem  gdy tego nie ma , to uzdrowisku brakuje entuzjazmu i  staje się  nie ciekawe. A kto tak bardzo chce jechać do smutasów i mruków?

             

Potrzeba więcej odwagi, entuzjazmu i mądrej pokory

 Wyobraźmy więc sobie, że oto od jutra każdej spotykanej całkowicie  nieznanej lub mniej znanej osobie mówimy dzień dobry, mówimy jako pierwsi, nie czekając, aż ona coś powie. Prywatnie przyznam się, że zaczynam już to praktykować i miło mi z tego powodu. Teraz mi to nawet łatwiej przychodzi, bo ludzie idą w maseczkach z powodu epidemii i nawet nie wiem komu się kłaniam, wychodzi bardziej obiektywnie. Jak się to upowszechni, to nie zapomnijmy, że ten piękny  postulat życzliwości  ogłosiła pani Marta Midor Burak w 2018r. Pani Marta nie zabiega o taką pamięć, ale nam wypada  to przypomnieć. Minęło dopiero dwa lata, sprawa jest więc  aktualna. Jakby dobrze poszło, to od  maseczek zasłaniających twarze zaczniemy szybciej zmieniać – w życiu codziennym – naszą polską obyczajowość konspiracyjno-powstańczą. Przynajmniej ten wirus może się przydać w  szerszym uzmysłowieniu  anachroniczności naszych  odruchów zamykania się przed nieznanym i w usuwaniu z podświadomości nawyków zachowań spiskowych. A słusznie zauważono, że ludzie o  mentalności spiskowej boją się ludzi i trudniej im cokolwiek wychodzi w tzw. kontaktach społecznych.  Spróbujmy więc otwartej, spontanicznej życzliwości, a wzbogacimy siebie i uzdrowisko, i trochę  zmienimy nasz świat. Niech z  życzliwości będzie znana Kudowa  –   jak głosi ten piękny postulat . (Bronisław MJ Kamiński).       

________
GzK: Informujemy, że za tydzień, w następnym wydaniu zostanie zamieszczony  tekst Pana Bronisława MJ Kamińskiego pt „KUDOWA JEST WSPÓLNĄ POSIADŁOŚCIĄ WSZYSTKICH MIESZKAŃCÓW”. 
Dziękujemy serdecznie Panu Bronisławowi za przypomnienie i stosowanie postulatu okazywania życzliwości. Uważamy, że życzliwość jest równie ważnym postulatem jak punktualność. Staramy się tego przestrzegać, a świat staje się piękniejszy. 
http://obywatelskakudowa.pl/2018/04/13/program-p9p-najwazniejsze-cele-czyli-priorytety/ 

i http://obywatelskakudowa.pl/2018/02/18/1289/
________

_____
OKIEM KUDOWSKIEGO EMIGRANTA CZYLI…

PRZEWRÓCIŁO SIĘ NIECH LEŻY


Jacek Kajoch

„Przewróciło się niech leży cały luksus polega na tym 

że nie muszę go podnosić będę się potykał czasem 

będę się czasem potykał ale nie muszę sprzątać”

Elektryczne Gitary, 1992

 Tekst piosenki Kuby Sienkiewicza ma już prawie trzydzieści lat, a jakże jest aktualny w dniu dzisiejszym. Będąc u rodziców na krótkim urlopie, dnia trzeciego czerwca postanowiłem sobie zrobić mały, poobiedni spacerek do parku zdrojowego. I co widzę… naprzeciwko „Diany” przewrócona sosna, o której słyszałem już w lutym. Leży sobie bidulka (bo sama nie pójdzie) i od czterech miesięcy nikomu jak widać to nie przeszkadza. Oczywiście cieszy fakt, że władze Kudowy natychmiast zareagowały redagując pismo do Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska we Wrocławiu celem ustalenia treści uchwały znoszącej ochronę pomnika przyrody. I co dalej? Nic, kompletnie nic. Mija miesiąc, półtora, przychodzi odpowiedź negatywna, władze miasta się odwołują, RDOŚ uchyla swą własną opinię, Rada Miasta ma się zebrać, by podjąć uchwałę, później dalsza biurokracja itd.…

Fajnie napisaliśmy pismo, czekamy z założonymi rączkami na odpowiedź, jakby co jesteśmy czyści. Dopóki coś się nie stanie a o wypadek nietrudno (można się potknąć, złamać nogę, skaleczyć, drzewo ma ostre krawędzie). No burdel jednym słowem Drodzy Państwo. Zastanawiam się czy kudowscy urzędnicy są aż tak pozbawieni jakiekolwiek wyobraźni, by nie użyć słowa powszechnie uznanego za nieprzyzwoite. Drzewo padło, nie jego wina, prawo przyrody, ale nikt mi nie wmówi, że nie stanowi zagrożenia. Ok, chcecie się bawić w biurokrację to się bawcie (normalnie powinno się wysłać pana Cześka, Wieśka czy kto się  tym zajmuje, porąbałby, pociął, wywiózł, a potem można się bawić w papierki), ale czy ktokolwiek ze Zdrojowej 24 ruszył d…. z krzesła i poszedł zobaczyć jak sytuacja ma się na miejscu? No troszkę wyobraźni, myślenie naprawdę nie boli. Ileż to czasu, wysiłku potrzeba, aby wbić w ziemię kilka słupków i ogrodzić teren, na którym spoczywa sosenka choćby taśmą? Czy nikt z urzędu nie ma dzieci, które biegają i bawią się w parku?


„w kątach miejsce dla odpadków bo w te kąty nikt nie zagląda

łatwiej tak i całkiem znośnie może czasem coś wyrośnie
może ktoś zwróci uwagę ale kiedyś się wezmę”

Nie wspomnę już o kwestii estetyki. Do Kudowy przyjeżdżają ludzie, turyści, kuracjusze (ok, pandemia jest ich mniej) i jaki widzą obraz miasta? Leżące, gnijące drzewo. Niestety z boku wygląda to tak, że albo nikogo to nie obchodzi, ale nikt nie umie sobie z tym poradzić. Nie jest sztuką pisać pisma i czekać. Trzeba dzwonić, ponaglać, upominać się i robić wszystko by sprawę jak najszybciej doprowadzić do końca. Swoją drogą już oczami wyobraźni widzę podjęcie uchwały jak Panie i Panowie Radni skoczą sobie do oczu, bo nawet w tej sprawie nie będzie pewnie jednomyślności. Pozdrawiam serdecznie.
Jacek Kajoch
Kudowski emigrant

 

________
GzK: Poniżej zamieszczamy tekst napisany przez Doktorantkę Kolegium Ekonomiczno-Społecznego SGH – Panią Joannę Sozańską. Pani jest Absolwentką Wydziału Studiów Międzynarodowych i Politycznych Uniwersytetu Jagiellońskiego na kierunkach studia azjatyckie bliskowschodnie i stosunki międzynarodowe;  Pasjonatka kultury krajów Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu, feminizmu arabskiego, reżimów politycznych i migracji w Maghrebie.
W przszłym togodniu zamieścimy ciekawy, jeszcze nieopublikowany nigdziej atrykuł Pani Joanny na temat ,,Kobiety w polityce Izraela na przykładzie Goldy Meir w latach 70. XX.”
________ 

_____
Ahed Tamimi – jedna z 350 palestyńskich dzieci przetrzymywanych w
izraelskich więzieniach i aresztach śledczych

Joanna Sozańska

 

 

W grudniu 2017 roku 16-letnia Ahed Tamimi dołączyła do grona ponad 350 palestyńskich dzieci przetrzymywanych w izraelskich więzieniach i aresztach śledczych, tak jak Abdul-Khalik Burnat i Fawzi al-Junaidi. Od momentu ogłoszenia Jerozolimy jako stolicy Państwa Izrael, ponad połowa zatrzymanych Palestynek i Palestyńczyków stanowią dzieci. W izraelskich więzieniach dzieci są źle traktowane, bite oraz przesłuchiwane bez obecności rodziców i prawników, przez co naruszane są ich prawa. Ahed, która stała się symbolem sprzeciwu wobec izraelskiej okupacji została zwolniona z więzienia 29 lipca 2018 roku.  Dlaczego nastolatka trafiła na 8 miesięcy do więzienia?

 

Minister Edukacji Izraela, Naftali Bennett zażądał dożywocia

 15 grudnia 2017 roku w Nabi Salih, rodzinnej miejscowości Ahed Tamimi, odbył się kolejny protest przeciwko nielegalnej rozbudowie izraelskich osiedli na obszarze Zachodniego Brzegu. Na znak protestu demonstranci rzucali kamieniami w kierunku izraelskich żołnierzy, którzy starając się stłumić manifestację użyli broni. Ofiarą izraelskich oficerów stał się nastoletni kuzyn Ahed, Mohammed Tamimi, który został postrzelony z bliskiej odległości w głowę w swoim domu. W odpowiedzi, Ahed wraz z mamą i kuzynką zaczęły krzyczeć w stronę izraelskich żołnierzy, a następnie popychać i uderzać wojskowych. Sytuacja została nagrana za pomocą telefonu komórkowego i rozpowszechniona w Internecie. Kilka dni później Ahed Tamimi została aresztowana pod zarzutem napaści na izraelskich żołnierzy, a w konsekwencji spędziła 8 miesięcy w izraelskim więzieniu. Nieproporcjonalny wymiar kary w stosunku do działań Ahed wywołał sprzeciw ze strony areny międzynarodowej oraz czołowych organizacji broniących praw człowieka. Sprawa Palestynki zwróciła uwagę organizacji pozarządowej Amnesty International, która rozpoczęła akcję skierowaną w stronę Premiera Benjamina Netanyahu.  Sprzeciw wobec działań Izraela wyraziła również organizacja International Solidarity Movement apelując do społeczności międzynarodowej o wsparcie dla palestyńskiej nastolatki. Co więcej, w krajach europejskich oraz Stanach Zjednoczonych odbyły się liczne manifestacje oraz publiczne wstąpienia lokalnych aktywistów i aktywistek. Historia Tamimi wzbudziła zainteresowanie czołowych przywódców państw. Turecka Agencja Anadolu poinformowała, że w dzień opuszczenia więzienia, Prezydent Turcji Recep Tayyip Erdoğan skontaktował się z Palestynką. W rozmowie telefonicznej Erdoğan pochwalił Ahed za jej odwagę oraz determinację do walki. Krok Erdoğana po raz kolejny nieformalnie zaakcentował antyizraelskie nastroje widoczne w obecnej polityce zagranicznej Turcji.

Nowy symbol walki o wolność i niepodległość

 Izraelski aparat władzy postrzega Ahed Tamimi jako prowokatorkę oraz zagrożenie. Dla Palestynek i Palestyńczyków stała się symbolem walki o wolność i niepodległość. W lipcu lego roku para włoskich artystów stworzyła mural z podobizną Ahed. Artyści zostali zatrzymani w sobotę, a Ministerstwo Spraw Wewnętrznych Izraela postanowiło unieważnić ich wizy turystyczne i dało im 72 godziny na opuszczenie kraju. Mural został uwieczniony na murze separacyjnym w Bethlejem. W 2002 roku rząd Izraela podjął decyzję o rozpoczęciu budowy muru bezpieczeństwa. Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości w Hadze w 2004 r. uznał mur jako nielegalny. Kilka metrów od muralu poświęconego Ahed Tamimi istnieje graffiti z podobizną Leili Khaled, aktywistki oraz pierwszej kobiety, która porwała izraelski samolot w 1969 roku, wyrażając w ten sposób swój sprzeciw wobec okupacji Palestyny.

 

 Zdjęcie muralu z podobizną Ahed Tamimi przy którym siedzi Pani Joanna. Na zdjęciu jest widoczny fragment muru separacyjnego w Betlejem, który oddziela Palestynę od Izraela. Mur jest budowany nielegalnie przez izraelską władzę. Zdjęcie pochodzi z grudnia 2019.

 

________
GzK: Poniżej zamieszczamy tekst napisany już jakiś czas temu przez Wydawcę i Redaktora Naczelnego Dolnośląskiego czasopisma społeczno-kulturalnego: ,,ROBB MAGGazyn” – Roberta Błaszaka.
________ 

_____
O poszukiwaniu elit i etyce dziennikarskiej

Robert Błaszak

     Usłyszałem w radio, jak obecny Prezydent RP powiedział, że w katastrofie smoleńskiej zginęła znaczna część polskich elit. Czy to prawda? Jeśli tak, to nasz 40-milionowy naród ma żałośnie wąskie elity. To straszna informacja. Bo tak naprawdę bez elit, bez ludzi mądrych i światłych nie mamy szans na dotrzymanie kroku światu. Prawdą jest, że nasze elity najpierw niszczyli zaborcy, a jak odzyskaliśmy niepodległość kształciły się one ledwie 20 lat i znów nastąpił kataklizm, w którym ponownie nasi sąsiedzi rozpoczęli właśnie od elit eksterminację narodu. Po II wojnie światowej reżim komunistyczny wytwarzał elity jedynie do swoich ideologicznych i serwilistycznych względem „bratniego” sąsiada celów. 

Czy to dlatego dziś siła tych resztek jest w praktyce żadna? Bo jeśli istnieją ludzie światli i mądrzy, to czemu nie biorą na siebie odpowiedzialności za kraj?  Wygląda na to, że u władzy w dobie demokracji pojawili się ludzie, którzy pod względem merytorycznym i etycznym się to tego nie nadają. Nie mają pomysłu na harmonijny rozwój naszego kraju, nie potrafią wznieść się ponad osobisty interes, ponad uprzedzenia i animozje, by społeczeństwo w zgodzie i bez stresu mogło funkcjonować. By znane i trwałe były zasady życia społecznego, by jasne i jednoznaczne było prawo. Czy jednak naprawdę wrogim siłom udało się skutecznie usunąć z polskiego życia publicznego postacie pokroju Jana Nowaka-Jeziorańskiego, Władysława Bartoszewskiego, Jerzego Giedroycia? Czy nie mają oni następców? Poszukajmy w swoim otoczeniu – sam znam kilka osób, które mogłyby im dorównać – tylko czemu nie chcą?

Po obu stronach dzisiejszego krajowego konfliktu – wyhodowanego przez populizm – dostrzegam podobne elementy retoryki. Przeglądając prasę, rozmawiając ze stronnikami obu tak nieprawdopodobnie i dziwnie wrogich dziś obozów, szukam rozpaczliwie miejsc i myśli wspólnych. Nie może być bowiem tak, że jedyną wspólną cechą dla obu grup jest język nienawiści, jakim się obie posługują w mniej lub bardziej wysublimowany sposób. Nie traktuje się dziś w dyskusji (ba, to nie jest przecież żadna rzeczowa dyskusja) adwersarza jako równorzędnego partnera. Z jednej strony są ciężkie oskarżenia o zdradę narodową, o niepolskość i brak patriotyzmu – z drugiej częste są poniżające i pogardliwe wypowiedzi dotyczące członków obozu władzy – wybranej wszak legalnie – ale wyraźnie nie chcącej i nie potrafiącej rządzić całym narodem. Jesteś z nami albo jesteś innym gatunkiem – patrz – niższym, gorszym, obrzucanym epitetami – tu każda ze stron popisuje się słowotwórstwem, którego efektów nie muszę przytaczać, wystarczy otworzyć gazetę czy portal internetowy…. Są bowiem po obu stronach ludzie, którym w smak podziały, różnicowanie pionowe, na tym właśnie elemencie budują sobie poparcie – tylko czy my dostrzegając to mamy się na to biernie godzić? Czy damy radę porzucić partykularny interes w imię prawa, prawdy i dobra naszego kraju i społeczeństwa?

Powinniśmy jasno dostrzec, że jedna strona obudowuje się barierkami, nagina Konstytucję i prawo do własnych potrzeb oraz nie do końca jasnych i sprecyzowanych planów, a więc nie wiadomo w czyim interesie. Druga nie mając realnych pomysłów jest podzielona i co najmniej dekadencka – potrafi tylko krytykować. Obie wyraźnie są niedojrzałe – a powodem jest właśnie brak elit.

Zwykle w historii Polski w czasach najtrudniejszych – mimo smutnego tonu niniejszego tekstu, jednak jeszcze w takich nie żyjemy – dla Polski ważnym spoiwem był Kościół. Dziś i w tej instytucji mamy problem. Część hierarchów zabetonowała się na stanowiskach ultrakonserwatywnych, dla nich nawet papież Franciszek stał się niemal heretykiem – są też środowiska postępowe związane z „Tygodnikiem Powszechnym”, w których dostrzec można światełko – jednak są one marginalizowane, a księdzu Bonieckiemu Episkopat zamknął usta. Te czynniki powodują ubytek wiernych – ludzie tracą zaufanie do księży, nie tylko z powodu afer związanych z pedofilią, ale także po prostu nie chcą chodzić do kościoła, w którym wygłasza się teorie rodem z zamierzchłych czasów. Co więcej, na ten Kościół powołują się rosnące w siłę demony nacjonalizmu i skrajnej nietolerancji – a to już zagrożenie oraz biorąc pod uwagę historię Polski w XX wieku rzecz wręcz kuriozalna. Szczególnym problemem bowiem dla naszej tożsamości staje się historia. W dobie gdy świadków najczarniejszych z jej kart już niemal wśród żywych nie ma – a głos tych nielicznych już jest niesłyszalny – o ileż łatwiej jest zakłamać, nagiąć fakty do własnej, politycznej narracji. 

Kto więc? Kto może stać się łącznikiem? A może tutaj jest miejsce dla nas, dziennikarzy?

Przecież jesteśmy ludźmi inteligentnymi – jasnym i wyraźnym jest, że mówi się pozornie do społeczności międzynarodowej, a tak naprawdę do najprostszego, szarego odbiorcy wewnętrznego, a więc potencjalnego wyborcy. Zupełnie nie rozumiem dlaczego my, dziennikarze na to zezwalamy, a nawet w tę niecną działalność się włączamy. Przecież to my jesteśmy (byliśmy?) nazywani czwartą władzą. I nadal realnie możemy nią być. Mamy nadal moc sprawczą i możemy ją wykorzystać. Chyba, że daliśmy się już całkowicie omotać politykom, układom finansowo-towarzyskim czy innym do tego stopnia, że mamy w głębokim poważaniu etykę dziennikarską. „Bądź bezstronny. Dąż do obiektywności. Przedstawiaj temat z wielu punktów widzenia. Pokaż racje wszystkich stron konfliktu.” – tak zgodnie z nią mamy pisać i relacjonować wydarzenia i fakty… A dziś? Co zostało z tego etosu? Nie ma mediów niezależnych, albo są na scenie całkowicie niewidoczne – dlaczego? Oczywiście przez pieniądze. Gazety są kosztowne, nakłady spadają, wpływy ze sprzedaży pikują w dół. To równia pochyła, którą mogą korygować jedynie środki, jakie zapewniają politycy i może je zapewnić populizm – karmiony właśnie podziałem. I tu się kółko wzajemnej adoracji zamyka. Czy nas, dziennikarzy stać dziś na wyzwolenie się z tego serwilizmu? Na stworzenie pomostu ponad podziałem? Na stworzenie platformy medialnej służącej kulturalnemu i rzeczowemu dialogowi?
Pewnie jestem naiwny, ale mam nadzieję, że jest to możliwe, a wydaje się to dobrą drogą do zmiany, naprawdę dobrej zmiany w życiu społecznym i politycznym naszego kraju. Robert Błaszak

         

___*___
Wspomnienia Kudowskie

 

_____
,,Dzień jak codzień” –  cz.XII

Krystyna Rygielska

Codzienne nasze zajęcia to też fantastyczny czas, tylko trzeba umieć wyszukać to, co nas  interesuje a czasem bawi. Najbardziej w swoim dziecięcym życiu pamiętam poniedziałki, zawsze takie same, rano budził mnie odgłos prania na tarze. To nasza nianiusia prała cotygodniowy skład prania albo pościel, którą zmieniała w sobotę.  Dzisiaj dzieci tego nie słyszą, co najwyżej odgłos pralki, wirówki, ale to nie to samo. Trzeba by zobaczyć spracowane ręce niani, na których tworzyły się bolące ropnie od prania na tarze, ja to widziałam i bardzo mi było żal niani, jak opowiadała jak ją ręce bolą. Wynikało to stąd, że czasem palce przejechały po tarze zamiast po praniu zamoczonym w wodzie z proszkiem.
Ale to były czasy!  Prasowanie było takie samo jak teraz, tylko żelazko było na  duszę wkładaną do środka, która dawała ciepło, kiedy żelazko stało na piecu. Potem trzeba było to żelazko rozhuśtać, aby ciepło rozeszło się w środku. Za jakiś czas już były żelazka elektryczne. Najwięcej pracy wkładała niania w prasowanie niebieskich służbowych koszul tatusia, który nie mógł sam sobie prasować, bo całymi dniami pracował na poczcie. Ja chciałam niani pomóc i zabrałam się sama za prasowanie takiej koszuli, ale wynik był okrutny, na koszuli odbił się ślad żelazka i koszula była do wyrzucenia, ale liczyły się dobre moje chęci, więc rodzice to zrozumieli. Na gwiazdkę dostałam małe żelazko do zabawy i prasowałam na taboreciku  razem z nianią ubranka dla lalek.

Zdjęcie przed pocztą.  Od lewej: nasza znajoma, pani Ada, przy wózku nasza najstarsza siostra Maria, nasza kochana nianiusia, siostra Ela i ja oraz nasza mamusia.

Na zdjęciu – mój braciszek Boguś.
Kiedy wracałam ze szkoły i otwierałam drzwi, a zawsze to była godzina 13:15; niania słuchała nadawany przez radio „Rolniczy kwadrans”. Melodię zaczynającą tą audycję pamiętałam bardzo długo. Mały Boguś bawił się w kojcu klocuszkami, jak mnie zauważył, wyciągał rączki, żeby go wziąć z kojca, ale najczęściej kończyło się tak, że ja myłam ręce, odkładałam tornister i wchodziłam do kojca.  Wtedy mały braciszek był bardzo zadowolony. W tym czasie niania gotowała obiad, pamiętam jak często chodziła po kuchni, w garnuszku miała śmietanę z mąką i kręciła rogalką, żeby mąka się dobrze rozłożyła, a potem taką zaczepkę wlewała do zupy. Czasem smażyła nam w małym rondelku tzw. cigiel. Roztapiała masło  w kubku rozmieszała bardzo dokładnie rozbite jajko z bułką tartą., i jak masa była już puszysta , wlewała ją do rondelka i przykrywała  pokrywką. Po chwilce otwierała  pokrywkę, przewracała placuszek na drugą stronę i ta czynność się  powtarzała. Placuszek wyrastał jak na drożdżach. Niania  wyjmowała go  na talerzyk, kroiła  w kosteczkę i dawała nam do kojca. Ja podjadałam troszkę bratu ale tylko po to, żeby go zachęcić do jedzenia, bo wtedy on zajadał ze smakiem.

Na zawsze zapamiętałam tran, który piliśmy w szkole. Trzeba było nosić ze sobą do szkoły czystą łyżkę stołową i kawałek suchego chleba, miałam w tornistrze specjalne miejsce na ten cel przeznaczone. Na długiej przerwie ustawiała się kolejka w klasie, przychodziła pani pielęgniarka i przynosiła tran w butli. Chłopcy byli dżentelmenami,  przepuszczali najpierw dziewczynki. Jakie to było niesmaczne!  Myślałam tylko o tym,  żeby to jak najszybciej przełknąć i uciekałam na swoje miejsce. Najgorzej było wtedy, gdy ktoś zapomniał chleba na przegryzkę, po wypiciu tranu krzywił się niemiłosiernie. Niby tran był potrzebny naszemu pokoleniu, bo to był cały zestaw witamin, ale wypijany jakim kosztem, niesmak pozostawał na długo, ratował trochę ten suchy chleb. Czasem chłopcy zjadali kawałki kredy, też mówiono, że to brak pewnych minerałów. Mnie wydawało się, że oni tak się popisywali, kto zje więcej tych kawałków kredy.                                                                    

                                                                          Tak roznosi się zapach zaczynu drożdżowego w okolicach Nysy

   W domu mieliśmy cudowne lekarstwo nazywane kumysem. Wg opowieści rodziców pierwsi pili taki płyn Tatarzy, żeby mieć dużo siły. Rodzice mieli przepis na kumys jeszcze z czasów wojny. W tym czasie trzeba było mieć wyjątkową siłę. Pamiętam, że do litrowej butelki dawano trochę drożdży z cukrem i zalewano to dużą ilością mleka, zawiązywano to gazą i drożdże fermentowały. Nieraz niania leciutko zakrywała to korkiem do wina. Pewnego razu rozległ się ogromny huk jak strzał z broni palnej. Okazało się, że to wystrzelił  korek z butelki, a płyn rozlał się po parapecie. Jak to ładnie pachniało. Od tej chwili zamykano butelkę; smak tego płynu nie był taki,  jak jego zapach. Teraz sprawdzamy ten zapach, jadąc do Kudowy Zdroju, w okolicach Nysy jest rafineria alkoholu etylowego i tam zachwycamy się tym zapachem, oczywiście tylko wtedy, kiedy wiatr wieje z odpowiedniej strony. Tylko w taki  sposób mamy kontakt z alkoholem.

Rytuałem naszej codzienności było też wspólne zasypianie. My czyli moja siostra Ela , ja i mój braciszek Boguś kładliśmy się do łóżek o wyznaczonej godzinie, ale jak tu było usnąć, jak nie było telewizora i bajek na dobranoc? To znowu ja miałam na to swoje pomysły. Czytałam dużo książek dla dzieci i wieczorami je mojemu rodzeństwu opowiadałam. Czasem miałam dodatkowych słuchaczy w postaci niani i mamusi. Najczęściej opowiadaną historią życia była opowieść o życiu Kozety, napisana przez Wiktora Hugo. Wzruszyła nas historia małej dziewczynki, pozostawionej przez mamę u właściciela karczmy, gdzie musiała pracować ponad swoje siły. Opowieść skończyła się zwycięstwem dobra nad złem, a przy dobrym zakończeniu wszyscy spokojne zasypiali; nawet ja szybko zasypiałam, a często kładłam się do łóżeczka mojego braciszka Bogusia i razem  przenosiliśmy się w krainę snu. Krystyna Rygielska.

 


_____
Pani Helena – cz.15


Zenona Dołęgwska

c.d… Z biegiem czasu dowiedziałam się, co znajduje się w tej magicznej walizeczce. Jadąc do Polski,  w transporcie panie zostały okradzione. Zabrano wtedy wszystkie kosztowności. Złodziej zostawił  jej tę walizkę, licząc zapewne że są w niej tylko rzeczy osobiste. Obrazy były zbyt duże i nieporęczne do kradzieży. W walizeczce przechowywane były wszystkie srebra rodowe, cukiernice, sztućce, świeczniki, lichtarze i inne przepiękne i wartościowe wyroby sztuki zdobniczej. Tym razem walizeczka ocalała, ale w roku 1970 znalazł się inny złodziej, który przywłaszczył sobie jej całą zawartość. Nigdy nie ustalono, kiedy i kto, ale było to najprawdopodobniej w dniach zamętu po śmierci pani Heleny.

Pewnego dnia pani Helena zapytała mnie , czy nie mogłabym być pełnomocnikiem jej książeczki oszczędnościowej. Zdziwiłam się, ale nie oponowałam, nawet było mi miło, że ma do mnie zaufanie. Mimochodem przy tym powiedziała, że są to pieniądze przeznaczone na pomnik. Chciałaby leżeć tuż przy matce i mieć taki sam nagrobek, chciałaby aby nad nimi szumiały świerki. Wcześniej sama je posadziła. Często nawiązywała rozmowę o konieczności napisania testamentu. Ja w tej sytuacji czułam się niezręcznie, odwlekałam ten moment, mówiąc że do śmierci jeszcze daleko. Miałam wrażenie, że pisząc testament, przybliża się śmierć, zapominając o nim oddala. Jaka naiwność!

Nigdy nie mówiła o swojej chorobie, mogłam jej się tylko domyślać. Dużo, bardzo dużo piła. Zarówno ja, jak i Mirunia przynosiłyśmy całymi litrami wodę mineralną ze zdrojowego parku. Było takie źródło z którego wszyscy mogli pić bez ograniczeń. Pani Helena co raz więcej spała. W domu pojawił się zapach moczu. Domyślałam się, że ma cukrzycę, a potem już sama powiedziała o tym. Leczyła się, brała leki, początkowo tabletki, potem sama robiła sobie zastrzyki insuliny. Wychudła, a przecież stosowała właściwą dietę. Chociaż chorowała, nie przyszło mi do głowy, że może umrzeć, a stało się to niemalże natychmiast.

Na początku maja 1970r. jechałyśmy ze szkolną wycieczką do Pragi. Brała w niej udział również Mirunia. Z butlami wody mineralnej poszłam do pani Heleny powiedzieć jej o tym. Ona jak myślę, także niczego nie przeczuwała, bo zapytała mnie czy w Czechosłowacji nie kupiłabym jej dobrego stanika, bo słyszała że tam są lepsze niż u nas. Nie wiedziałam co powiedzieć, bo wymiana była minimalna i chyba nie starczyłoby nawet na kupienie jednego stanika. Nie chcąc powiedzieć „nie” już myślałam, że może u nas w Kłodzku znajdę coś ładnego. Z ta myślą wyjechałyśmy. Po powrocie pobiegłam na górę.

                                                                                                                      Grób pani Heleny Peszkowskiej na cmentarzu w Czermnej
W domu zastałam nieznana mi kobietę, która powiedziała, że pani Helena leży w dusznickim szpitalu. Jeszcze się z tym nie oswoiłam gdy nadeszła wiadomość, że nie żyje. Nie mogłam uwierzyć. Pogrzeb był na Czermnej, pochowaliśmy ją, tak jak chciała, przy mamie. Po pogrzebie podszedł do mnie nieznajomy mężczyzna, dziękując za pomoc i przyjaźń, jaka okazywałam pani Helenie. Skąd o tym wiedział? Był to pan Hubert, profesor prawa międzynarodowego, kuzyn mieszkający we Wrocławiu. Po pewnym czasie , wracając do domu, zastałam obraz, który kiedyś wisiał na ścianach mieszkania pani Heleny Paszkowskiej. Przedstawiał „Róże w wazonie”, malowany był przez Kazimierza Sichulskiego w roku 1932. Przyniósł go osobiście prof. Hubert, który przyjechał wraz z komisją kwalifikująca obrazy do Muzeum Śląskiego. (obraz ten choć wisi jeszcze u mnie w mieszkaniu, podarowałam mojej prawnuczce Emilii Zańko)

Mam po pani Helenie jeszcze dwie pamiątki: skrzyneczkę drewnianą ze szklanym wiekiem i malusieńkim kluczykiem, gdzie trzymam miłe memu sercu dokumenty i filiżankę z czeskiej porcelany, jedna jedyna zachowała się z serwisu ślubnego pani Heleny. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że za pół roku później i ja wyjadę z Kudowy. Udało mi się jeszcze  postawić nagrobek jaki chciała, za 15 tys. zł., które zgromadziła na książeczce mieszkaniowej.(oba nagrobki , niestety mocno zniszczone, można zobaczyć jeszcze w połowie cmentarza, po prawej stronie, idąc od kościoła).

 

To wszystko miało miejsce w domu na trzecim piętrze przy ul. Zdrojowej 42.

Na samym dole, na parterze znajdował się „Bar mały”. Nie wiem czy uwierzycie, bo sama nie mogę uwierzyć, że nigdy tego baru nie odwiedziłam.

Obok naszego domu stał niewielki budynek, zwany „Okrąglakiem”. Była tam kawiarnia najbardziej lubiana przez mieszkańców, wczasowiczów i kuracjuszy. Jej właścicielką była pani Gruberowa. Podawano tam tylko lody, rurki z kremem i kawę, można było prosić o śmietankę, ale była to śmietanka od najprawdziwszej krowy. A jaki smak miały rurki! Wszystkie stoliki były oblegane od rana do wieczora. Nikt, kto był w Kudowie, nie mógł tam nie przyjść. To było takie inne „Piekiełko” w którym obecność była „obowiązkowa”. Bywało, że i ja tam wpadałam, najczęściej z panią Zosią Menderową, ale i z innymi osobami z grona nauczycielskiego. Wydatek był niewielki. Rurka kosztowała 2 zł., a kawa 2,40. Dzieci mieszkające w tym budynku ale i inne czekały na zapleczu kawiarni na okrawki z rurek, które pani Gruberowa im dawała.

Kilka metrów za tą kawiarnią, po tej samej stronie ulicy, była druga, znacznie obszerniejsza i bardziej elegancka.  Przechodząc oglądałam wnętrze przez bardzo duże okna. Jednak nigdy nie przyszło mi do głowy wstąpić tam na kawę czy herbatę, tak jak i  do „Baru małego”.c.d.n.

 

___*___
Twórczość ,,pandemiana”

Tym razem mamy przyjemność przedstawić Państwu – Panią Bożenę Mirosławę Dołęgowską-Wysocką i zaprezentować dwa wybrane przez nas wiersze z Tomiku  ,,ASZERA. Wiersze z Kluczem”. Pani Mirosława jest Córką naszej Drogiej Pani Zenony Dołęgowskiej.
Obie Panie – choć dzisiaj nie mieszkają w Kudowie – to jednak tworzą Wielką Wspólnotę Kudowską. 

 

 

Bożena Mirosław Dołęgowska-Wysocka ur. 9 lipca 1955 w Kudowie-Zdroju.

Masonka, dziennikarka, publicystka, blogerka: blog Aszera, żona Pana Boga, ,,Argumenty”, ,,Kultura”, ,,NIE”, ,,Gazeta Prawna” ,,Gazeta Ubezpieczeniowa”, ,,Wolnomularz Polski”.
Autorka publikacji: Ruch wolnomyślicielski i laicki w Polsce 1907-1939 (Warszawa 1987); Plamy na lilijce: spory światopoglądowe w harcerstwie w latach 1911-1939 (Kraków 1988); PoBoyowisko (Warszawa 1992, 2016); Czyn i łza. Wspomnienia z Górki (Warszawa 2004, 2008); Aszera, żona Pana Boga (Warszawa 2015).

 

___*___
,,Promujemy nasze miasto”

czyli
Ciekawe zdjęcia Kudowy i okolic
Kudowa dawniej i dziś

 

   W ramach promocji naszego ukochanego miasta Kudowa-Zdrój
zachęcamy naszych członków,  sympatyków i wszystkich, którzy zaglądają na naszą stronę do przesyłania i zamieszczania ciekawych i pięknych zdjęć z Kudowy i okolic. Autorzy zdjęć przesyłający zdjęcie tym samym wyrażają wolę zamieszczenia go na naszej stronie wraz z podpisem Autora lub w innej formie.


Zdjęcia z wyprawy koronawirusowej w koronach drzew – MMB
Czekamy na Państwa zdjęcia!!!
Do zobaczenia!

_____________
Stowarzyszenie ,,Obywatelska Kudowa”- OK

Adres: 57-350 Kudowa-Zdrój, ul. Słoneczna 11a
mail: marta.midor.burak@gmail.com
tel: 793030702