Wspomnienia Kudowskie Pani Zenony – część V

Od GzK: Czwarty odcinek wspomnień po kliknięciu w liknk: Wspomnienia Pani Zenony – r. 1953/54 Gołaczów – cz.IV

 

.

______*______
Praca nauczycielska w „jednoklasówce” w Gołaczowie (1953/54)

.

c.d. Pracę nauczycielki traktowałam bardzo poważnie. Wiedziałam, że mam dobrze uczyć i wychowywać. Przede wszystkim postanowiłam poznać środowisko uczniów. W tym celu odwiedziłam wszystkie ich domy.

Zaczęłam od domu pani Gierackiej. Jej gospodarstwo było niedaleko szkoły. W domu zastałam rodziców i pięcioro dzieci, dwoje z nich chodziło do szkoły. U nich zobaczyłam po raz pierwszy dom, który dzielił się na dwie części, część mieszkalną i część dla zwierząt. Potem zorientowałam się, że taka zabudowa na terenach poniemieckich, była zjawiskiem normalnym.

Dom państwa Piechotów znajdował się w górnej części wsi, do szkoły chodziło trzech chłopców, najstarszy Maniek miał lat 15 i z ogromnym trudem przychodziła mu nauka, ale dzieci były grzeczne i przywiązane do szkoły.

W tej samej części mieszkała Pani Frącowa. Osoba zaangażowana w sprawy szkoły i wychowanie swojej córki. Z rozmowy dowiedziałam się, że przyjechali z Sybiru. Niewiele mówiła o swoich przeżyciach, ale z łatwością można się było domyślać, że wszystko co związane było ze Wschodem, jest dla niej nienawistne.

Niedaleko nich mieszkała Marysia Łukasik, która z rodzicami przyjechała ze wschodnich rubieży Polski. Była miła i dobrą uczennicą.

Była też rodzina wielodzietna Państwa Kurzaców.  Mieszkali w Kulinie. Droga dzieci do szkoły była długa i trudna, szczególnie w okresie zimy.

Na tle całej klasy wyróżniała się zarówno pod względem nauki jak i wyglądu Emilka Paszkowska. Jej dziadkowie prowadzili ten jedyny sklep we wsi, na zakręcie między Dańczowem i Gołaczowem.
Z Darnkowa przychodził tylko jeden chłopak, zdolny, ale straszny zabijaka.

*

Mniej więcej raz w miesiącu, przy pomocy rodziców, organizowałam w wiejskiej świetlicy (na dole w domu sołtysa) zabawę dochodową. Orkiestra przyjeżdżała z Kudowy lub grał na akordeonie pan Siudak z Kulina. Był to bardzo piękny, młody mężczyzna.

Na zabawę przychodzili  nie tylko młodzi ludzie, ale i ojcowie, a nawet dziadkowie, oczywiście ze swoimi połowicami. Przez okno zaglądały małe dzieci i radowały się,  Niewielki dochód z zabawy przeznaczony był na potrzeby szkolne. Tradycja zabaw i wspólnego przebywania w gospodzie  przy kuflu piwa, była w tej wsi stara, ale niestety już zanikała. W górnym Gołaczowie stał jeszcze budynek po niemieckiej gospodzie. Na zabawę przychodzili mieszkańcy okolicznych wsi, ale prawie zawsze zjawiał się Tadek i Janek Malajka (ten akordeonista).

Nasza szkoła była pod szczególna opieką Strażnicy Wojsk Ochrony Pogranicza. Dość częstym gościem był młody porucznik Majewski, przyjeżdżał na siwym koniu i jak w piosence o ułanach przywiązywał konia przy płocie. Wizyta porucznika była zawsze oczekiwana, bo wnosiła w nasze życie coś innego i ciekawego.

Jesienią 1953r. , w czasach nasilającej się kolektywizacji, przyjechał do naszej wsi  przedstawiciel powiatu. Na zebranie zostałam zaproszona i ja. Przed licznie zgromadzonymi chłopami roztaczano wizję przyszłej spółdzielni, w której hodowane będą owce. Rzeczywiście łąk i nieużytków było bardzo dużo. Chłopi zadawali pytania i słuchali odpowiedzi, ale czuć było niechęć i nieufność. Ja na problemach wsi nie znałam się wcale, (pochodziłam z rodziny górniczej z Sosnowca), dlatego też nie zabierałam głosu, ale uważałam że kolektywizacja jest w zasadzie słuszna. Nie znałam i nie rozumiałam jeszcze „duszy” chłopa.

W drodze z zebrania rozwiązały się chłopom języki, jeden przez drugiego mówił, że spółdzielnia to największe zło, każdy z nich zarzekał się że nie wstąpi do „kołchozu”. Najbardziej krzyczała pani Frącowa, ta, która wróciła z Sybiru. Pomimo zabiegów ze strony partii i władz powiatowych, spółdzielnia w Gołaczowie nie powstała.


GzK: Choć mało czytelne zdjęcia z dziećmi, to jednak historyczne.
A może ktoś się rozpozna?

*

Ślub i wesele (1954)

Gołaczów to miejsce, gdzie wszystko zmieniło się w moim życiu osobistym. Wspominałam już, że mój wyjazd z Kudowy wynikał z dwóch powodów. Po pierwsze chciałam rozpocząć pracę w wyuczonym zawodzie  i spełniać misję nauczycielską w małym środowisku, drugi powód i to nie mniej ważny związany był z osoba Tadka, któremu umizgi Isi były co raz milsze.

W czerwcu 1953r., mieszkając jeszcze w Kudowie, mówiłam swoim znajomym o wyjeździe i wtedy zorientowałam się, że Tadek jakby „otrzeźwiał” i zaczął intensywnie zabiegać o moje względy. Nie poddawałam się uczuciom, ale on robił wszystko by być jak najczęściej blisko mnie. Przyjeżdżał na organizowane zabawy do Gołaczowa, na cotygodniowych zebraniach koła ZMP (przyjeżdżałam każdego tygodnia bo przecież byłam członkiem tej organizacji) był wyjątkowo miły i uważający. O telefonach nie mogło być mowy, bo szkoła  telefonu nie posiadała, a jedyny aparat znajdował się u sołtysa.

I tak począwszy od września nasza znajomość odradzała się i przybierała na sile. Tadek w tym czasie uczył się w zaocznym Liceum Ogólnokształcącym w Kłodzku (zanim poszedł do wojska ukończył szkołę zawodową). Raz w tygodniu dojeżdżał pociągiem na zajęcia. W jedną, jedyną sobotę zgodziłam się na to, by w drodze powrotnej wysiadł w Kulinie i przyszedł do mnie. Miało to być dla mnie wyjątkowe wydarzenie i było, tylko z innego powodu, niż mogłam przypuszczać.

Wieczorem przygotowałam kolację i czekałam, czas dłużył się niemiłosiernie. Wreszcie koło 22,00 usłyszałam sapanie lokomotywy, światła w okienkach pociągu, dawały znać, że pociąg wdrapał się na górę. Tadek powinien przyjść za 45 minut. Jak długo czekałam, nie wiem. Obudziłam się wczesnym rankiem i zdałam sobie sprawę z tego, że Tadek nie przyjechał. Byłam w rozpaczy. Nie wiedziałam co robić, w niepewności dotrwałam do obiadu, i choć tego nigdy nie robiłam, poszłam do sołtysa prosić o udostępnienie telefonu, tym razem w sprawie prywatnej. Wiedziałam, że Tadek powinien być o godz. 13,00 na obiedzie w Polonii i wtedy będzie mógł podejść do telefonu. Serce biło mi nieprawdopodobnie i gdy usłyszałam jego głos, zaniemówiłam. Natychmiast usłyszałam pytanie „Dlaczego nie czekałaś na mnie ?” Kamień spadł mi z serca. Potem były wyjaśnienia. Okazało się, że Tadek, tak jak umówiliśmy się, przyjechał, ale ja zasnęłam i tak mocno spałam, że nie słyszałam długiego i głośnego stukania kołatki do drzwi (ta kołatka była jeszcze 6 lat temu, gdy odwiedziłam Gołaczów). Wracał nocą, szedł 8 km. tą drogą, którą ja tak często pokonywałam. Byłam pewna, że jestem zakochana. (c.d.n.)

                                                  Kołatka jest ta sama, to ja kołatam po 63 latach, też nikt nie odpowiada