GzK – 13.03.2021.

Radny Adam Frankowski. Zdjęcie z Sesji Rady Miejskiej w Kudowie-Zdroju z dnia 12.03.2021 r.

 

___*___
Z życia Rady Miejskiej Kudowy-Zdroju

Adam Frankowski

Marzec 2021 r.

W dniu 12 marca 2021 roku odbyła się sesja Rady Miejskiej Kudowy-Zdroju poprzedzona dwoma wspólnymi posiedzeniami komisji Rady Miejskiej. W trakcie tej sesji podjęto dwie ważne uchwały. Pierwsza dotyczyła zwolnienia przedsiębiorców z obowiązku dokonania I raty opłaty za korzystanie z zezwoleń na sprzedaż i podawanie napojów alkoholowych, której termin płatności przypadał na dzień 31 stycznia 2021 roku. Przedsiębiorcom, którzy dokonali opłaty w w/w terminie przysługuje jej zwrot w wysokości 1/3 opłaty rocznej lub zaliczenie w poczet kolejnych rat.

Druga uchwała nie dotyczyła zmiany sposobu naliczania opłaty za śmieci, gdyż w konsultacjach mieszkańcy wyrazili wolę pozostania przy „starym” sposobie naliczania opłaty, czyli od „osoby” .  Zamiast tego, dotyczyła podwyżki opłaty za śmieci z kwoty 26 zł na kwotę 36 zł od osoby. Dzięki zamieszaniu z ankietami uniknięto szczegółowej dyskusji na temat podwyżki. Przedstawiona na sesji ogromna ilość informacji, w żaden sposób nie przekonała mnie do zagłosowania za taką zmianą. Uważam, iż podwyżka ta stanowi zbyt wielkie obciążenie dla mieszkańców Kudowy-Zdroju, zwłaszcza dla osób utrzymujących się z niskich rent czy emerytur, dla nich dodatkowe 10 złotych w opłacie za śmieci, będzie wyborem leki czy opłaty, czynsz czy prąd, gaz czy śmieci.
Mając na uwadze długofalowe skutki w portfelach mieszkańców naszej gminy, oraz z uwagi na obowiązek służenia naszej wspólnocie samorządowej, zagłosowałem jako jedyny przeciw tej uchwale, zgodnie z własnym przekonaniem i sumieniem. AF.

__*___
Na gorąco z Sesji RM Kudowa-Zdrój

Ewa Ziniak

Po wczorajszej sesji !
Uważam,  że radny ma prawo mieć wątpliwości i pytać,  a przewodniczący odpowiadać rzeczowo i spokojnie.

Dzisiaj było widać w wypowiedziach Pana Przewodniczącego Wojciecha Dusia nieukrywaną złośliwość w stosunku do Radnego Adama Frankowskiego. Pani Burmistrz też lekko upomniała Radnego.
Widać  Adamie,  że nie lubią Ciebie. EZ. 
.

 

___*___
Głos ,,ZA”, czy ,,PRZECIW”
Jaka to trudna dezyzja

Marta Midor-Burak


Z szuflady – 29 maja 2015:
Głos ,,za” czy ,,przeciw”?

 

    Bywają takie sytuacje w życiu człowieka, gdy trzeba zmierzyć się z trudnymi wyborami. Tak samo bywa w pracy radnego, gdy analizowane projekty uchwał,  spędzają sen z powiek i tak naprawdę nie wiemy, czy lepiej zagłosować ,,za” konkretną decyzją, czy też ,, przeciw”.

Wówczas pojawia się pytanie:  I po co mi to było?   Potem z kolei następuje odpowiedź:
Aby podejmować decyzje 1) słuszne, 2) moralne, 3) niosące pozytywny skutek dla nas wszystkich – całej społeczności lokalnej.
I nawet tu, w obrębie tych trzech wariantów pojawiają się dylematy. Dlaczego powiecie?  Dlatego, że czasami decyzja słuszna – nie zawsze niesie ze sobą pozytywny skutek; decyzja moralna – nie zawsze może okazać się słuszna z punktu widzenia finansów gminy, etc.  Wówczas przychodzi do głowy następne pytanie: Co to znaczy słuszna decyzja?; i z jakiego (czyjego) punktu widzenia jest ona decyzją słuszną?

Włącza się następnie analityczne myślenie; rozbieranie na części  pierwsze skutków jakie wywoła określona decyzja; czy przyniesie więcej plusów, czy też konsekwencje jej wprowadzenia mogą okazać się negatywne.
Z pomocą przychodzi kolejne pytanie: Co zrobić, aby móc spokojnie spać i być pewnym, że głos  był oddany świadomie, odpowiedzialnie, rozważnie i  zgodnie z własnym sumieniem?
Przede wszystkim trzeba dogłębnie wniknąć w analizę konkretnej decyzji, przeanalizować wszelkie możliwości i następstwa jej podjęcia –  i jeżeli dalej napotykamy kontrowersje własnych myśli: czy sumienie, moralność, etyka – czy też zdrowy rozsądek? – to znowu dochodzimy do punktu wyjścia, ale…
No właśnie – ale.   Ale:  staraliśmy się jak można było,  by postąpić słusznie;  drążyliśmy temat dogłębnie;  utwierdzaliśmy się następnie w przekonaniu, że  jest  to decyzja świadoma i odpowiedzialna.

Zawsze lepiej tak, aniżeli bezmyślnie ,,podnieść rękę” – dzisiaj, JESTEM ZA! –  i oddać swój głos bez analizy, wahań i dylematów z tym związanych.
Oczywiście zawsze możemy ,,wstrzymać się od głosu”,  ale…  No właśnie to –  ale. /MMB/
.

___*___
Telefon (nie) zaufany

Ewa Ziniak

Dnia 24.02.zadzwoniłam do Straży Miejskiej, by zwrócić uwagę na to, że na ul. Kombatantów nieprzerwanie od ubiegłego roku (czyli kilka miesięcy) stoją zaparkowane 2 auta. Ponieważ w tym  rejonie obok siebie znajdują się trzy punkty handlowo-gastronomiczne jest również  stały problem z parkowaninem. Bardzo często klienci stawiają auta na chodniku lub na przejściu dla pieszych.
Efektem mojego telefonu, było to, że w drodze do domu zostałam zaczepiona przez jednego z właścicieli lokalu i obrzucona inwektywami. Pan powiedział, że wie od Straży Miejskiej o moim telefonie.
Byłam u pana Komendanta Straży Miejskiej, aby uzyskać wyjaśnienia w tej sprawie i zostałam poinformowana, że auta w zatoczkach parkingowych mogą stać bezterminowo, a ja się czepiam i odbieram to w sposób negatywny.
Wobec tego uważam, że na ulicach należących do Gminy należy zainstalować parkomaty, co zapewni większą płynność w parkowaniu.
Wyrażam też nadzieję, że Pan Komendant rozumie, iż pracownika -funkcjonariusza Straży Miejskiej obowiązuje tajemnica służbowa i donoszenie oraz jątrzenie miedzy mieszkańcami jest nieprzyzwoite.
Uważam, że mieszkaniec, któremu zależy na dobrym wizerunku miasta i  zwiększeniu komfortu oraz bezpieczeństwa na ulicach powinien być traktowany poważnie  przez instytucje Straży Miejskiej,  a nie postrzegany jako ignorant i donosiciel. Mieszkaniec nie jest intruzem,  ma prawo zglaszać wątpliwości lub wnioski do Straży Miejskiej,  a jej rolą jest badać i sprawdzać zgłoszenia.EZ

 

 

___*___
Z OBOZÓW I Z PIEKŁA WOJNY –  DO KUDOWY ZDROJU, w 1945r

Bronisław MJ Kamiński

Chomentowscy i Sikorscy  z Warszawy

Zanim II wojna światowa przeniosła się na terytorium Rzeszy, świat już – po konferencjach w Teheranie i w Jałcie  przybierał nową postać. Polska musiała pozostawić ziemie wschodnie republikom ZSRR i przesunąć się na zachód. W wyznaczonych nowych granicach państwa polskiego, wojna kończyła się w Kudowie Zdroju. Nawet, w tak cichym, pięknym i uzdrowiskowym miejscu, jak Kudowa, hitlerowcy urządzili obóz koncentracyjny  w dzielnicy Zakrze, w tym. filię obozu koncentracyjnego Gross-Rosen.
10 maja 1945r strażnicy SS opuścili obóz, wojna na terenie państwa polskiego zakończyła się, w Czechach trwała jeszcze jeden dzień. Niektórzy dotychczasowi  więźniowie  – już jako ludzie wolni  – instalowali się w Kudowie, zatrzymywali się tu Polacy wracający z hitlerowskich obozów i robót przymusowych  w Niemczech. Pod koniec maja pojawili się pierwsi ludzie z ziemi żywieckiej, jak m.in. Antoni Jakubiec z Pietrzykowic. Ludzie z ograbionych i  spalonych domów poszukiwali dachu nad głową, jechali do miejsc nie bombardowanych, nie zniszczonych,  a takimi miejscami były uzdrowiska sudeckie. Jednym z najciężej dotkniętych  miejsc w tej wojnie była Warszawa. Po upadku powstania, ci którzy ocaleli ze zburzonego i spalonego  miasta znaleźli się w obozach koncentracyjnych lub na robotach przymusowych w Niemczech.

W dzielnicy Wola  – szczególnie okrutnie niszczonej przez okupanta –  mieszkała rodzina Chomentowskich. Edward Chomentowski – na którego mówiono „Mietek” – z żoną Jadwigą pomagali ratować dzieci żydowskie wyprowadzane z  getta. Mieszkanie  było położone niedaleko od getta, było dogodnym miejscem  do chwilowego przechowania. Chomentowscy przerzucali dzieci do klasztorów, gdzie mogły być bezpieczne, w szczególności do klasztoru Sióstr Szarytek w Krakowie, a tam  siostrą przełożoną była kuzynka  Edwarda, na którą w rodzinie mówiono Ciocia Józia. Pewnego dnia przejęli z getta młodego człowieka Wincentego Kwaśniewskiego i dla bezpieczeństwa  przerzucili go do zdawało się bezpieczniejszego mieszkania swoich krewnych na ul Staszica, do rodziny Janiny Sikorskiej. Tymczasem, w trakcie powstania  w 1944r hitlerowcy dokonali masowych mordów w tej dzielnicy. Janinę Sikorską i jej rodzinę zabrali do obozu, a ukrytego Wincentego wyciągnęli na podwórko, ustawili pod ścianą do rozstrzelania. Nim padła salwa Wincenty pochylił się, kula go ominęła, został przywalony i przygnieciony ciałami rozstrzelanych. Po odejściu Niemców, wydostał się i wiedząc o Cioci Józi postanowił dotrzeć do niej i …dotarł do Krakowa. Prawdziwy cud w tym piekle wojny, Wincenty przeżył i doczekał wyzwolenia. Pozostali, Chomentowscy i Sikorscy mieli podobne drogi. Edward  Chomentowski z żoną Jadwigą zostali zabrani do obozu koncentracyjnego w Mauthausen-Gusen, prawdopodobnie poprzez obóz w Dachau, Janina Sikorska została zabrana najpierw, do obozu przejściowego, potem  wpakowali  ją  do wagonu bydlęcego i wywieźli do Niemiec. 

Kazimiera Bogdańska wraz z córką Anną urodzoną w KL Auschwitz. Matka przywieziona została do obozu transportem ludności cywilnej po wybuchu powstania. w Warszawie. Była w siódmym miesiącu ciąży. Została oznaczona numerem października 1944 roku urodziła w obozie córkę Annę. Matka i córka. doczekały wyzwolenia w KL Auschwitz 27 stycznia 1945 roku. Fotografię wykonano jesienią 1945 roku we Włochach pod Warszawą. (APMA-B, nr neg /2). Międzynarodowe Centrum Edukacji o Auschwitz i Holokauście. ul. Więźniów Oświęcimia 20, Oświęcim. tel , fax www. auschwitz.org.pl.

Wszyscy w rodzinie  Sikorskich i Chomentowskich przeżywali  los Kazimiery Sikorskiej-Bogdańskiej, siostry Janiny Sikorskiej. Była w siódmym miesiącu  ciąży i została zabrana do obozu koncentracyjnego  Auschwitz. Po dwóch miesiącach, w październiku 1944r urodziła w obozie Auschwitz córeczkę Anusię. Pieluszki, darte z jakichś szmat płukała i suszyła na sobie, na swoim własnym brzuchu, karmiły  matki współwięźniarki, którym zginęły  dzieci, a jeszcze miały w sobie pokarm. Anusię karmiły obolałe  Polki, Żydówki, Cyganki, i Bóg wie kto,  cały obolały świat karmił Anusię, a do wyzwolenia obozu przez Armię Radziecką było jeszcze cztery miesiące, zdawało się, że to  jak cztery lata, a nawet jakby cała wieczność. Gdy wyszła z Anusią z wyzwolonego Oświęcimia, a był  27 stycznia 1945r, to brnąc po kolana w śniegu,  cały czas bała się, czy nie pędzą za nią esesmańskie psy. Chciała przedostać się do Warszawy, choć już dowiedziała, że tam wszystko spalone.  Ona bała się psów, a wracająca z Niemiec Janina lękała się ognia. Każdy się czegoś bał, ale – jak mówią – czas nasz wróg, czas nasz przyjaciel, w każdym  dniu witali  kogoś żywego, wracali do świata i poszukiwali dachu nad głową.

FOTO: Janina Sikorska z Elżunią  stoi) i z Anusią (siedzi)
w Kudowie Zdroju (ok.1948r).
Obie ochrzczone w Kudowie, w kościele na Zakrzu. Dla obu matką chrzestną była Janina Sikorska.
Tymczasem, w Alpach, po wyzwoleniu obozu Mauthausen Gusen, Amerykanie zaproponowali naszym Chomentowskim wyjazd  za ocean, a oni – niepoprawni  patrioci i optymiści – postanowili jednak wrócić do Polski. Wiedzieli, że w Warszawie same ruiny i zgliszcza, ale w Krakowie żyła Ciocia Józia, do której posyłali  dzieci na ratunek i pewnie Józia coś wymyśli. Dojechali do Krakowa, do Cioci Józi i tu spotkali…Wincentego. Cuda jednak zdarzają się. Okazało się, że Wincenty to człowiek światowy, jak prawie każdy Żyd. Pochodził ze znaczącej rodziny, która przed wojną jeździła na wypoczynek do lubianego przez Żydów kurortu Bad Kudowa i  był z rodzicami w tym uzdrowisku. Teraz, zachęcał Chomentowskich by spróbowali coś znaleźć na Ziemiach Odzyskanych, a szczególnie polecał znaną sobie Kudowę. Chomentowscy posłuchali i wyjechali do Kudowy. Był maj, miesiąc Marii, jakby powiedział Bruce Marshall, zajechali do Kudowy. Edward otrzymał pracę w zarządzie miejskim jako kierownik biura ewidencji ludności, a jako dom otrzymali do zamieszkania willę „Szwajcarkę”. Zastali w „Szwajcarce” dwie Niemki, dziesięć pokoi do zaludnienia i od razu zaczęli myśleć o krewnych i znajomych z Warszawy. Jadwiga wyjechała po Janinę Sikorską i swoją siostrę Janę, a podróż tych trzech pań do Kudowy, przez Katowice, już poznaliśmy z poprzedniego odcinka  opowieści i wspomnień spisanych przez Janinę Sikorską. Niebawem, Janina Sikorska  ściągnęła do Kudowy swoją koleżankę Krysię Borzęcką, dojechała Sabina i Irena, a Krysia Borzęcka przyciągnęła kolejną warszawiankę  Zofię Barańską. Przyjechała Kazimiera z Anusią. Był już sierpień 1945r

Mądra niuchaczka zmian  na gorsze 

W Kudowie, przed Pijalnią, rok 1948.
Od lewej: Edward Chomentowski, Jadwiga Chomentowska, Władysław Sikorski, Janina Sikorska, Irena Sikorska

Można sobie wyobrazić życie w „Szwajcarce” w tamte dni. Raj na ziemi, cieszyli się, że żyją, mieli wszyscy piękną willę w leśnym otoczeniu, a dwie zastane Niemki  pucowały codziennie cały budynek od parteru po strych. Były bardzo pracowite i nareszcie role odwróciły się. Edward pracował w zarządzie miejskim, był ważną figurą, a panie – jak  pisze w swoich wspomnieniach Janina Sikorska – korzystały z cudownego klimatu i wylegiwały się na słońcu jak jaszczurki. Jadwiga Chomentowaska  nawet zapragnęła mieć dziecko, a z ciążą jakoś nie wychodziło. Udała się po radę do lekarki, która była Niemką. Lekarka przyjrzała się  bardzo wychudzonej Jadwidze i dała  nadzieję na spełnienie się jej pragnień, gdy tylko wzmocni organizm. Wzmacniała więc  jak tylko mogła i z pragnienami  powiodło się. Życie w „Szwajcarce” było bardzo przyjemne.

Dojechała Kazimiera z córeczką Anusią, i wszystko byłoby bardzo piękne, gdyby nie to, że wieczorami  nie przyjemnie było iść przez las do „Szwajcarki”. Dzisiaj, w 2021r , są tam nowe domy, wyrosło  całe osiedle Górnej Kudowy, a wtedy, w 1945r dookoła były tylko pola, łąki i las; nocą każdy krzak wyglądał na jakieś niebezpieczeństwo. Rozglądali się więc za mieszkaniem bardziej w centrum, a najchętniej  na ówczesnej ul.Stalina, czyli na dzisiejszej Zdrojowej. Póki co, mieszkańcy  „Szwajcarki” radowali się, że  żyją, bawili się przy każdej okazji,  ale także podejmowali pracę. Janina Sikorska została sekretarką Burmistrza Władysława Twardego,

Kudowa 1maj 1948 – druga z prawej (w berecie) stoi Jadwiga Chomentowska z d. Szczerbińska a na krokodylu siedz jej córeczka Elżunia Chomentowska – Siemieńczuk.

Jadwiga Chomentowska pracowała w  fabryce zabawek, potem prowadziła kudowską Cepelię,  Zofia Barańska otrzymała pracę w biurze Kudowskich Zakładów Przemysłu Bawełnianego (KZPB), Krysia Borzęcka także pracowała w KZPB w biurze, Sabina otrzymała pracę w Uzdrowisku.

Zosia Barańska
w Kudowie w 1946 roku

Z tej grupy pań, bądźmy chwilę z Zofią Barańską, bowiem wokół niej tworzyło się towarzystwo  z największego zakładu pracy w Kudowie, to jest z zakładów bawełnianych; tu tworzyła się nowoczesna Kudowa.  Wracając do warszawskich korzeni Zofii  przypomnijmy, że  urodziła się w tej części Warszawy, w której jest dzielnica Ursus. Rodzice mieli swój dom,  ojciec prowadził sklep przy ul. Bagno, Zofia po ukończeniu Szkoły Handlowej pracowała w tym sklepie, a  sklep, w czasie  wojny, był punktem kontaktowym konspiracji akowskiej. To wszystko legło w gruzach  i Zofia  dała się namówić na wyjazd do Kudowy. Krysia Borzęcka miała dla niej miejsce w pokoju w „Szwajcarce” i tu Zofia zatrzymała się. W pracy w KZPB Zofia wchodziła do najbardziej aktywnych towarzysko  ludzi w Kudowie. Jej najbliższymi przyjaciółmi byli  Danuta Siwówna-Krzemińska i Tadeusz Krzemiński. Gdy Krzemińskim urodził się syn Mikołaj, to matką chrzestną była Zofia Barańska, a jej chrześniak stał się potem znanym dziennikarzem kudowskim.  Musiały być wtedy dyskusje dokąd idzie system powojenny, bowiem z roku na rok narastały ograniczenia w życiu społecznym  i  zaostrzał się reżim w strefie nadgranicznej.  Zofia opuściła Kudowę nim nastał rok 1948. Na zdjęciu  pamiątkowym Danuta Siwówna-Krzemińska napisała Zofii dedykację: Jednej z najmądrzejszych niuchaczek zmian na gorsze. Zofia powróciła do Warszawy i w 1948r wyszła za mąż za Eugeniusza Hanca. Jej mąż, to także kawał historii. Pochodził z rodziny dawnych kolonistów niemieckich z Nadrenii, którzy osiedlili się w Polsce w końcu XVIII wieku, byli cenionymi fachowcami w rzemiośle,  dumnymi ze swojej rodzinnej historii, którą rozpoznali aż do 1450r, stali się Polakami. W czasie II  wojny  światowej dotknęło ich prześladowanie ze strony hitlerowskiego okupanta, Eugeniusz Hanc został  wywieziony na  roboty przymusowe w Niemczech. Po wojnie, powrócił do Warszawy  i pracował w Warszawie jako księgowy. Małżonkowie Zofia i Eugeniusz Hancowie mieli syna Wojciecha, który jakby odziedziczył po matce miłość do Kudowy, przyjeżdża  tu i od niego dowiedziałem się wiele szczegółów z życia tej kudowskiej grupy warszawskiej. To umiłowanie Kudowy przez wszystkich kudowskich warszawiaków było nadzwyczajne:  po latach nieludzkiej wojny, upodlenia, głodu, pożarów i rozstrzeliwań, utracie najbliższych i  wszystkiego, teraz Kudowa spadła im jak z nieba –  do tego z dwiema usługującymi Niemkami – odżyła nadzieja, radość, świat robił się piękny, chciało się żyć. Po czasach zła i beznadziejności Kudowa była  rajem; Anusisa  urodzona w obozie koncentacyjnym w Auschwitz miała przed sobą nie tylko przedszkole na ul.Buczka, ale radosną matkę i ciocię Janinę i wujka Edwarda, biegały koty i pieski, śpiewały ptaki, wszystko pachniało, a po stawie w Parku Zdrojowym można było popływać kajakiem, jak po cichym jeziorze lub morzu. Takich rzeczy  nie zapomina się.

Warszawiacy kudowscy powrócili do stolicy pomiędzy rokiem 1948  a 1952. Przybyli tu z największego ucisku, jaki zafundował im nieludzki świat piekła wojny i obozów koncentracyjnych. Wyjeżdżali do odbudowywanej Warszawy i stale powracali do Kudowy. Elżunia Chomentowska – Simińczuk ma dzisiaj 75 lat, i  także jej opowieściom i zdjęciom zawdzięczamy poznanie obrazu tamtych dni. Anusia już zmarła, gdy urodziła się to widziała świat w pasiakach więziennych, ale w  Kudowie odnalazła  świat  piękny i radość życia. Gdy zapytasz  dzisiaj Elżunię, jak wspomina Kudowę, to odpowiada: – Kocham Kudowę. Te silne uczucia z pierwszych lat, zaraz po wojnie żyją,  i choć wielu z tych ludzi już nie ma wśród nas, to wspomnienie tamtej miłości, wiary i nadziei jest dla nas  ciągle wielkim wzmocnieniem. Pozostali  w historii naszego miasta. (Bronisław MJ Kamiński)  

W najbliższych wydaniach naszej strony internetowej ukażą się teksty Bronisława MJ Kamińskiego, pod hasłem

„Kudowianie rodem z Warszawy – zaraz po wojnie”.

cz.3  :”Zarządzanie miastem. Kudowa Zdrój 1945 -1948″

cz.4 : „Polki i  Niemki w Kudowie Zdroju zaraz po wojnie, 1945 -1947”

 

___________________________

___________________________

Przez najbliższe tygodnie zamieszczać będziemy cykl poruszających wspomnień Włodzimierza Trznadla, który traktuje o historii rodzin żywieckich, w szczególności z Pietrzykowic.

Wspomnienia te są niejako kontynuacją artykułu pani prof. Anny Szemik-Hojniak. Ona pisała o sytuacji ludności powiatu żywieckiego pod okupacją hitlerowską, o organizowaniu konspiracji i partyzantki, o swoim ojcu Antonim Szemiku włączonym w te działania i o przyczynach katastrofalnych aresztowań wskutek zdrady konfidenta Gestapo niejakiego Dembowicza, który dostał się do władz obwodu żywieckiego AK. Przez niego, we wrześniu i październiku 1942 oraz na początku 1943 roku, w żywieckim i bielskim obwodzie aresztowano ponad 1500 działaczy ZWZ-AK z czego większość została zamordowana. Ci, którym udało się przeżyć śledztwa i przesłuchania w Myslowitz Lager,  ginęli w Oświęcimiu lub jeśli mieli to nadzwyczajne szczęście, że przeżyli przechodzili piekło niemieckich obozów koncentracyjnych.

Oto wspomnienia jednego z nich-porucznika Władysława Trznadla z Pietrzykowic:

 

___*___
WSPOMNIENIA ŻYWIECKIE
„Za wolność”  „For Freedom”

CZĘŚĆ PIERWSZA.

Autor komentarzy -Włodzimierz Trznadel        

 

„ANTEK, STASZEK I WŁADEK „
WSTĘP DO WSPÓŁCZESNEJ HISTORII ŻYWCA ( LINIA ZWZ-AK 1942/43, 1947, 2009, 2017 r.)
i PIETRZYKOWIC  2019 r.

Wokół istniejących wspomnień mojego ojca z czasów wojny powstaje opracowanie, którego pewnym prekursorem jest opublikowany w GzK artykuł pani prof. Anny Szemik-Hojniak.
Pewnymi fragmentami tych wspomnień, za namową Pani Anny, chcę się podzielić z potomkami Pietrzykowian na Ziemi Kłodzkiej. Nie jest to łatwy tekst. Więcej w nim pytań na przyszłość, niż wyjaśnionych kwestii. I może właśnie o to chodzi… 
Niektóre fragmenty wspomnień ojca mieszają się z moją narracją. Myślę, że pomimo takiego podejścia nie zaczerniam sensu tych wspomnień. Wokół istniejących wspomnień ojca czasów wojny usiłuję nawiązać do historii i Żywca i Pietrzykowic. Dobra dydaktyka perfekcyjnie wyjaśnia pewne sprawy bieżące, nie niszcząc jednocześnie głodu informacji na przyszłość. Zacznijmy więc od części 1-szej
„ANTEK, STASZEK I WŁADEK „- trzech przyjaciołach, a jeden z nich to mój ojciec (absolwent Gimnazjum im.M.Kopernika w Żywcu):

FOTO: Tablo absolwentów Gimnazjum im. M.Kopernika w Żywcu; 1929 rok.
Oryginał znajduje się w Archiwum Liceum Ogólnokształcącego im.M.Kopernika w Żywcu.
Kserokopia z Prywatnego Archiwum Wł.Trznadla, Bielsko-Biała.

 

Fragmenty wspomnień czasów wojny Władysława Trznadla
(napisane w 1972 r.)

  W dniu 25 września 1942 roku zostałem aresztowany w Żywcu, w firmie w której pracowałem. Zapytano mnie czy umiem budować schrony przeciwlotnicze, bo trzeba  jeden taki wybudować na dziedzińcu składu. Odpowiedziałem, że nie umiem. W efekcie zabrano mnie na przeszkolenie na posterunek policji….

  W pokoju na piętrze pytano mnie o nazwisko i gdzie jest Cader – przyjaciel, który ze mną pracował…czy Cader pojechał do Bielska?….Pytano, czy wiem co to jest ZWZ? Założono mi kajdanki na ręce.  Następnie wzięto mnie do drugiego pokoju. Założono mi ręce na kolana a potem włożono mi kij pomiędzy ręce i nogi. Pokazywano mi jakąś listę nazwisk i pytano, czy ich znam? Lali mi wodę do nosa przykładali rewolwer do głowy…a ja odpowiadałem, że ich nie znam.  Po takim półgodzinnym przesłuchaniu rozwiązano mnie i zaprowadzono na celę aresztancką.

   Było bardzo ciemno, w głowie huczało…Myślałem….wpadłem…nic nie mów….Najbardziej bałem się, by mi nie zabrano żony i syna, który miał wtedy trzy tygodnie.   Całe ciało mnie od tego bolało jak od pobicia.   Po długim czasie wyprowadzono mnie z celi…ku memu przerażeniu zobaczyłem kpt. Cadra i sierżanta Górę (tak go wołano)…Po jednym uderzeniu kijem wyprowadzono nas z posterunku i wsadzono do samochodu na tylne siedzenie. Na lewo kpt. Cader skuty sam a potem ja i sierżant Góra SKUCI RAZEM. Gestapowcy, jeden przy kierownicy a drugi z rewolwerem zwrócony do nas…..

   Przyjechaliśmy do Mysłowic….W pierwszej izbie żołnierze SS…..Weszliśmy na ogromny korytarz. Tu ustawiono nas twarzami do ściany. Z tyłu żołnierz SS….Zawołano kpt. Cadra, po jakimś czasie sierż. Górę…. po długim czasie zawołano mnie. Cader stał z jednej strony, Góra z drugiej, w pośrodku oprawca z bykowcem. Gestapowiec kazał ich odprowadzić na celę nr 1.   Zostałem sam… Za stołem gestapowiec i pisarz przy maszynie…

Gestapowiec kazał pisarzowi odprowadzić mnie do celi nr 5. W celi nr 5 nie było miejsca, więc umieszczono mnie w celi nr 4. Dostałem łóżko, bez siennika, tylko druty.

Czekanie mnie wyczerpywało. Strach przed przyprowadzeniem żony i dziecka był bardzo wielki…..Oczekiwanie na przesłuchanie męczyło.  Tak płynął dzień za dniem.  Wszy i pluskwy tysiącami żarły ciało…..brak żywności……

   Pod koniec listopada jeden więzień uciekł.    Wszystkich z ZWZ przenieśli na celę nr 1. Było to późno w nocy.  Całą noc leżeliśmy w bieliźnie na posadzce celi nr 1.Rano przydzielono nam łóżka. Tu wszy i pluskiew było jeszcze więcej. Nie można było ich wybijać nawet po kryjomu. Cały dzień i noc leżenie w łóżku. Wyjście tylko do ustępu i na apel. Apel był przekleństwem. Za każdy nieudany skok do łóżka więzień był okrutnie obijany. Apel był powtarzany tak długo, aż skok do łóżka wg. SS-mana był w porządku. Po dwóch tygodniach przeniesiono mnie na celę (Zweigstelle) nr 1a.Tu byłem tydzień. Tylko deski. Sienników nie było. Tu pobito mnie za niewłaściwe zachowanie. Po tygodniu z powrotem na celę nr 4.W tym czasie byłem jeszcze raz przesłuchiwany. Gestapowiec Walotek zapytał  mnie czy znam tego pana, który niedaleko coś pisze.  Ja odpowiedziałem , że nie. Walotek: To jest pan Świerczyński. Ty go jeszcze poznasz. Ten Walotek i Świerczyński mówili dobrze po polsku….Zapytano mnie: czy jesteś skłonny podpisać volkslistę?  Odpowiedziałem spokojnie, że ja zostanę Polakiem. Walotek powtórzył pytanie, ja powtórzyłem odpowiedź. Odprowadzono mnie do celi.

   W styczniu, zaraz po Nowym Roku zapadłem na dur brzuszny….Wielu było już chorych. Przeniesiono mnie na celę chorych. Jedynym zabiegiem było zanurzenie chorego w wannie napełnionej do połowy wodą z dziegciem………Po tygodniu kalfaktor Sowa uznał mnie za zdrowego i wysłał na celę zdrowych……..Przez pomyłkę posłali mnie na celę nr 2, gdzie byli Żydzi. Było ich tylko kilku… Nic nie mogłem jeść. Mogłem tylko pić i pić. Byłem skrajnie wyczerpany, ale powoli przychodziłem do siebie…..Troszeczkę chleba dostawałem od żony….

   Mysłowicami trząsł wtedy potwór, bandyta Sowa. On mnie tak kopnął, że przez tydzień z wielkim trudem zakładałem buta, ledwie chodziłem.   Był postrachem wszystkich. Ciągle puszczano pogłoski,  że jutro będą wszyscy wywieszani lub rozstrzelani.  W marcu i kwietniu zaczęto wywozić więźniów z Mysłowic do Oświęcimia.  Ludzi wysyłanych do Oświęcimia posyłano do łaźni, w której byli strasznie bici przez SS, jeżeli był to transport na rozstrzelanie…
Ja pojechałem do Oświęcimia 11 maja 1943 roku.

DOSTAŁEM TATUAŻ NA RĘKĘ NR 121242.

 Wł.T-syn: Stanąłem przed budynkiem gestapo w Żywcu- Zabłociu. Czytam zbiorczą tablicę pamięci. Porównuję wspomnienia Ojca z Ersatz-Polizeigefangis Myslowitz ze wspomnieniami  Aleksandra Widery spisanymi w książce  „Numery mówią” (Śląsk 1980 r.) Na jedynce i na czwórce”….”wszy, pluskwy”….”Diabeł z mysłowickiego lagru, kalfaktor Sowa”. „JEDYNKA” –„olbrzymia cela, w której wnętrzu znajdowała się mniej szych rozmiarów klatka z kolczastego drutu mieszcząca około 150 więźniów”. „Więzień nazwiskiem Krupa, człowiek o złotych rękach, które wykonywały wszystko, czego się jęły, rysował ołówkiem na papierze podobizny współwięźniów” („Numery mówią”, Str.186).

Taki rysunek na kartoniku podobizny Władysława Trznadla oraz na odwrocie trzech innych więźniów (prawdopodobnie tych z celi nr 2) się zachował. Być może jest to jeden z niewielu istniejących tego typu rysunków. 

Czytam wstrząsające listy Antoniego Cadra z mysłowickiego lagru do rodziny w Pietrzykowicach. Zestawienie treści tych listów ze wspomnienami Aleksandra Widery tak wiele wyjaśnia (str.192/3). Antoni Cader walczył o przeżycie (!!!).

Po raz drugi znalazłem informacje o Świerczyńskim w internecie. „Jednym z najgorszych oprawców więzienia był Georg Świerczyński. Wymyśla najokrutniejsze tortury, jak wieszanie głową w dół, wbijanie za paznokcierozpalonych igieł, stosowanie kołowrotka, kłucie w jądra, zwilżanie stóp wodą, a potem opalanie ich nad ogniem i bicie bykowcami po stopach. 

W przypadku skazania na śmierć Świerczyński często stosował specjalny rodzaj tortur. Do udziału zmuszano 5 więźniów. Czterech z nich podnosiłokatowaną ofiarę za ręce i nogi, twarzą do góry, pod głowę podkładano kolec umocowany w żelaznej płycie. Piąta osoba uderzała więźnia drewnianą pałą w krocze na skutek czego on omdlewał opuszczając gwałtownie głowę w dół i nadziewał się na kolec, co powodowało natychmiastową śmierć”.

       Jerzy Klistała w książce „Pozostaną w mej pamięci na zawsze” na str.85,87  pisze o kryminaliście sadyście Sowie, oraz dwujęzycznym gestapowcu Świerczyńskim.
Nie mamy więcej informacji o więzieniu śledczym w Mysłowicach…..
30.01.1943 r. w więzieniu tym został zamordowany Antoni Kozioł z Pietrzykowic. I tylko tyle.
Przepiszę fragmenty pewnego listu: wstrząsającego listu

              Midor Albine Saybusch.. do Cader Helene ..Siedlce    

              Kochana Helu!  Pietrzykowice 21/2/1943             15/12/1942 rok

  …to był ostatni list od Antośka kochanego…z powinszowaniami świątecznymi..
Tam z Antosiem byli Kazek Baron Władek Trznadel, Midor i Jonkisz z Wieprza,
Kazkowa B.żona i jej siostra oraz żona Midora i brat jej. Aloiz nasz też tam
był lecz jest obecnie w Oświęcimiu, też nie pisze już 3 tydzień,  jak wyżej
wspomniałam Rózia Baronka t.j.żona Midora St.jest też w Ośw..jej brat i żona
Kazka Barona….                                 

                                                                              …Rodzina, Pietrzykowice.

 

   Jestem w ŻYWCU… patrzę na poddasze Kościoła Świętego Krzyża…składowisko granatów na Rudzy….Schrony przeciwlotnicze… przypominają mi aresztowania z września 1942 roku. Odnajduję fotografię sierżanta Stanisława Góry (SĘPA)… „BYLI SKUCI RAZEM” [w książce Stanisława Dobosza „Wojna na Ziemi Żywieckiej” str.134.oraz w „Księdze Pamiątkowej 55-lecia Gimnazjum w Żywcu” z 1959 r. (str.161/2).

     Odnalazłem fografię Mieczysława Jonkisza w książce Marcina Dziubka  „Niezłomni z oddziału „Sosienki””   (Kraków 2016 r.) str.50. oraz biogram tegoż Mieczysława napisany przez Władysława Latkiewicza w pierwszym tomie „Słownika Biograficznego Żywiecczyzny”.

      ŻYWIEC, MOJE MIASTO WSPOMNIEŃ….proszę nie mieć złudzeń, że jest inaczej!
TRZY TYGODNIE MIAŁEM GDY ZABRANO MI TUTAJ OJCA !
ŻYWCZANIE (!!!) z Towarzystwa Miłośników Ziemi Żywieckiej i Redakcji „Nad Sołą i Koszarawą”.
Zejdźcie z obłoków na Ziemię pod Grojcem, dziadowiznę Ojców Waszych.
Wspólnie z decydentami z Ratusza odszukajcie i opiszcie grób
Wenancjusza Zycha i jego córki Sołtysianki na cmentarzu w Żywcu.
Na próżno szukać nam, tzw. amatorskim pasjonatom, miejsca ostatniego spoczynku
Wenancjusza Zycha „DZIADKA” i jego córki „SOŁTYSIANKI” na cmentarzu
Przemienienia Pańskiego w Żywcu.
ZABRAKŁO WIELKIEJ GÓRALSKIEJ RODZINY BY O TĘ CMENTERNĄ PAMIĘĆ ZADBAĆ !!!
ŻYWCZANIE WSTYD !!! GÓRALSKI WSTYD !!! UTYLIZACJA PATRIOTYZMU !!!
MARIA ZYCH „SOŁTYSIANKA” (1919-1990). Zagubione prochy JEJ MAMY HELENY  I PIĘTNASTOLETNIEJ SIOSRY BARBARY W DYMACH AUSCHWITZ ZAGINĘŁY,
 „A ONA SAMOTNA I SKROMNA NIE OBNOSIŁA SIĘ SWOIM WOJENNYM ŻYCIORYSEM” …ZAGUBIONYM NA CMENTARZU W ŻYWCU WŚRÓD SWOICH !
Słowa Hieronima Woźniaka przypominają! ZABRAKŁO SYMBOLICZNEGO „PRO MEMORIA”.
Dla potomności pozostała w domyśle ulica Partyzantów w Żywcu – Sporyszu!
I może bardziej niż można to sobie wyobrazić zabrakło miejsca na ścianie wypucowanego ratusza na wyglancowanym żywieckim rynku..
…na tablicy pamięci….zapomniał o SWYCH DZIECIACH ŻYWIEC….
..także w „Słownikach Biograficznych Żywiecczyzny” !!!
 ŻAŁOSNA LEKCJA PATRIOTYZMU DLA MŁODEGO POKOLENIA GÓRALI.

 

Przypomnę:

 21 styczeń 1943 r..Auschwitz ściana straceń      Antoni Cader             „ROLA”
25 styczeń 1943 r. Auschwitz ściana straceń       Stanisław Góra           „SĘP”
25 styczeń 1943 r. Auschwitz                                  Mieczysław Jonkisz   „MIETEK”
25 styczeń 1943 r. Auschwitz                                  Stanisław Baron         „NIEZNANY”
25 styczeń 1943 r. Auschwitz                                 Jan Urbaniec                „PONTON”
30 styczeń 1943 r….Mysłowice                              Antoni Kozioł
14 kwietnia 1943 r…Auschwitz                              Kazimierz Baron        „KONRAD”
16 kwietnia 1943 r…Auschwitz                              Stanisław Midor          „SZARY”
Ze „Słownika uczestniczek walki o niepodlegóść Polski 1939-1945”    (PIW 1998 r.)
str.28. Baronowa Agnieszka z d.Suchanek (żona K. Barona)      Auschwitz nr 26487
str.272.Midorowa Rozalia w zaawansowanej ciąży    zamordowana w Auschwitz nr 28585
str.455. Zychowa Helena                                                  zamordowana w Auschwitz nr 26505
str.455. Zychówna Barbara                                              zamordowana w Auschwitz nr 26504

 

„Jeśli zapomnimy o Nich,
Ty Boże na niebie zapomnij o nas”

(Adam Mickiewicz / Jerzy Klistała)

 

 

___*___
Centrum Kultury i Sportu w Chęcinach.

Zenona Dołęgowska

Tak pisałam w swojej książce „Raj na tej ziemi”:

„Rzadko zapędzałam się w te rejony. Najwyżej, gdy szłam do przychodni, widziałam z dala po prawej stronie zwały śmieci i nieczystości wszelkiego gatunku. To było jedno z tych miejsc, które odstręczały od Chęcin. Aż tu nagle słyszę, że na tym miejscu, symbolu starych, brzydkich i  zaniedbanych Chęcin, będzie budowana  hala  sportowa. Dyskusja na ten temat rozgorzała wszędzie – na zebraniach, ale głównie w rozmowach między mieszkańcami, szczególnie na ulicach. Najwięcej było takich pytań: Po co taka wielka sala? Kto będzie z niej korzystał? Kto zechce do takich Chęcin przyjechać z występem? Co  się gmina tak rządzi, przecież to  nie są ich grunty, tylko  sióstr? Czy nie lepiej byłoby zbudować basen, tak jak w Nowinach? Pytań tego  rodzaju było  więcej. Niektóre spokojne, inne zaczepne, rzadko  kiedy pozytywne. Burmistrz  przekonywał wszędzie gdzie mógł, że dzięki hali będzie postępował rozwój fizyczny dzieci i młodzieży, a może nawet starszych. A zdrowie jest najważniejsze. Kluby sportowe będą miały swą siedzibę. Na pewno powstaną różne zespoły artystyczne dzieci i młodzieży.
Na budowę hali starano się o unijne, i nie tylko, pieniądze, a trzeba ich było dużo, bo 17 milionów złotych. Udało się, po tym wszystkim można  było  podpisać umowę z  firmą Kartel (2 lutego  2011 r.) na  budowę wielogabarytowego  obiektu w  pełni  monitorowanego – hali sportowej na 1300 widzów. Zaś 3 sierpnia wmurowano akt erekcyjny. W tubie znalazły się dwa egzemplarze „Wiadomości Chęcińskich”, a burmistrz dał monetę na szczęście. Akt erekcyjny wbudowano w ściany obiektu.
Przechodziłam obok budowy, podziwiałam ład i porządek, jaki tam panował, a przede wszystkim szybkość postępujących prac.
W niecałe dwa lata później, 9 czerwca 2013 roku, otwarto halę. Na tą wielką fetę przybyło około 2000 ludzi i wszyscy podziwiali  nowy obiekt.  A  było  co  podziwiać.”

Nowy obiekt obejmuje wielką salę z trzema niezależnymi od siebie boiskami, trybuny, siłownię z salami cardio, fitness, zapaśniczą, sale konferencyjne, pomieszczenia biurowe, szatnie, bufet i wielki przestronny hall.

W budynku zastosowano nowoczesny system telewizji dozorowanej. Akustyka okazała  się wspaniała, podobnie jak system nagłaśniający. Wszystkie parametry techniczne były na najwyższym poziomie, dlatego miejsce to  może służyć do  organizowania  wielkich imprez  widowiskowych i  sportowych o  charakterze ponadregionalnym. Hala jest przystosowana, by w dogodny sposób aranżować scenę dla różnych wydarzeń kulturalno-estradowych, tych mniejszych i tych większych. Przystosowana jest również dla osób niepełnosprawnych.

Obok hali  już wcześniej, bo  w  roku 2009, wybudowany został kompleks boisk zewnętrznych do piłki ręcznej i siatkowej oraz korty tenisowe. Inaczej mówiąc, Orlik.
Przy obiekcie jest parking na ponad 100 miejsc, są tam też miejsca dla niepełnosprawnych. Otrzymując taki  obiekt na  działalność kulturalną i  sportową, nie sposób było  zapomnieć o  latach poprzednich i  trudnościach, z  jakimi  kierownictwo  ośrodka  musiało  się borykać, organizując jakiekolwiek imprezy.

Od chwili otwarcia hali, obserwuję działalność tej instytucji. Było to łatwe gdyż w tym obiekcie była i jest siedziba Chęcińskiego Uniwersytetu Trzeciego Wieku, którego byłam założycielką i przez trzy lat prezeską. Zatem byłam tam na co dzień i mogłam obserwować co się tam dzieje. Od razu powołano do życia Teatr Grodzki „Pod basztami”. Teatr ten wystawił wiele widowisk. Nawet w czasie pandemii oglądaliśmy przedstawienie online.  Powstały zespoły taneczne, najpierw dziecięce a potem i dla starszych .Tu ma swoją siedzibę Klub Seniora i dwa razy w tygodniu członkowie klubu, uniwersytetu,  mają ćwiczenia gimnastyczne. Tu ćwiczą codziennie w godzinach popołudniowych karatecy, a w porannych uczniowie z pobliskiej szkoły.

Nie sposób policzyć ile tu się odbyło i miejmy nadzieję, że odbędzie się (oj ta pandemia).W każdym tygodniu  odbywały się tzw. imprezy zewnętrzne, wystarczy powiedzieć że gościliśmy pana Zbigniewa Wodeckiego, Macieja Damięckiego, Artura Barcisia, de Mono, śpiewały Łzy itp. itp.
Na szczególną uwagę zasługują stałe, od wielu lat organizowane imprezy: Plener Malarski, Festiwal Żydowski, Zamkowe Spotkania z muzyką, Piknik Historyczny czy Średniowieczne Chęciny. W plenerze bierze udział wielu artystów polskich i zagranicznych. Mają zagwarantowane przez gminą zakwaterowanie i wyżywienie. Szczególnie czekam na wernisaże, który odbywa się w ostatnim dniu pleneru gdzie czasami kupuje obrazy do swojego domu.
Jak wspomniałam w hali jak również na boiskach Orlika odbywają się różnorodne zajęcia sportowe. Ma treningi Akademia Piłkarska Korona, LKZ Znicz, odbywają się zajęcia Chęcińskiej Akademii Tenisa, nie mówiąc już o siłowni i aerobiku, a młodzi mogą ćwiczyć zapasy.
 Hala ma najwyższe parametry, to też odbywają się wielkie, nawet międzynarodowe mecze w boksie i turnieje w zapasach. Hala jest miejscem gdzie zaczynają się i kończą wielkie wyścigi rowerów górskich.
Jak wyżej wspominałam hala jest siedzibą naszego uniwersytetu. Tu odbywają się wykłady, próby chóru, teatru, zespołu tanecznego, wystawy itp. Będziemy tutaj jeszcze chyba dwa lata, bo w budowie jest budynek, który mieścić będzie bibliotekę
 i pomieszczenia dla Chęcińskiego UTW  a także pozostałych seniorów.
Pandemia nam wiele zepsuła i psuje dalej. Centrum Kultury i Sportu ma utrudnioną działalność, ale stara się bardzo, aby nie zapomnieć o swojej placówce kulturalnej. ZD.

___*___
EPIDEMIA POWINNA BYĆ WIELKĄ LEKCJĄ

Bronisław MJ Kamiński

W strategii walki z epidemią brakuje samorządów i edukacji  

Przepracowałem 35 lat w ochronie zdrowia, w tym  blisko dziesięć lat w Państwowym Szpitalu Klinicznym Nr 1 we Wrocławiu, w którym było 17 wysokospecjalistycznych klinik  Akademii Medycznej. Każda klinika jest bardzo wrażliwa na zakażenia, lecz w niektórych z nich czujność na zakażenia jest  traktowana nadzwyczajnie, to przede wszystkim klinika noworodków, hematologii i klinika chorób zakaźnych. W zespole tego szpitala były także te bardzo wrażliwe kliniki. Mieliśmy także zakłady teoretyczne ze zwierzętami doświadczalnymi, a więc żyliśmy w stałym kontakcie z niebezpiecznymi drobnoustrojami i racjonalność w zachowaniu była sprawą absolutnie podstawową. Dodajmy, że ilość i jakość środków utrzymania bezpiecznej higieny była  – w latach 1970 -2000  –  dużo niższa niż to jest obecnie.  Przykładaliśmy wielką  wagę do instruktażu sanitarno-epidemiologicznego  pracowników szpitala i wyposażania w środki ochronne, jakimi wtedy dysponowaliśmy.  Gdyby epidemia koronawirusa pojawiła się wtedy, to strategia zwalczania epidemii byłaby inna. Gdyby przypadła np. na rok 1980 – na czas entuzjastycznego działania Solidarności, to pojawiłaby się wysoka samodyscyplina oddolna, ułatwiająca walkę z zakaźnością. Nie  wypadałoby udawać, że się ma maseczkę pod brodą, na szyi, za uchem,czyli traktowanie maseczki jako lipę,  co teraz często widzimy. W obecnej strategii zwalczania epidemii – wziętej żywcem z krajów zachodnich – rządy kierują  działaniami przeciwepidemicznymi,  brakuje mobilizacji oddolnej.  W niektórych krajach, jak np. w Niemczech, samodyscyplina jest oddolnie  silna  i zalecenia rządu mogą wystarczać. W Polsce dominuje indywidualizm i oddolność trzeba wzmacniać. Tymczasem, samorządy gminne w Polsce  nie zajmują się epidemią, a mogłyby dużo zdziałać. Maseczki na twarzach, zalecanie dystansu 2 m, ograniczanie spotkań grupowych, a nawet zamykanie  niektórych działalności  gospodarczych, itp. – to środki  zrozumiałe i potrzebne, ale czy skuteczne ?

Jak działa koronawirus ?

Zakażenie następuje drogą kropelkową:  gdy mówimy do kogoś, to z naszych ust  wydobywa się chmurka, jakby mgiełka śliny i leci w stronę naszego rozmówcy. Krótko mówiąc: fizycznie plujemy na naszego rozmówcę, jeśli mamy na twarzy maseczkę, to ona powstrzymuje tę falę naszej śliny i podobnie zatrzymuje chmurkę śliny płynącej od mówiącego do nas. Załóżmy, że natknęliśmy się na kogoś, kto w swojej ślinie ma koronawirusy, jeśli mamy kiepską maseczkę, nieszczelną i wdamy się z nim w pogawędkę, to jesteśmy z góry przegrani.  Nasz zakażony rozmówca poszedł sobie dalej ulicą, uniósł  swoją maseczkę, bo mu przeszkadza, a w pobliżu nie ma nikogo i chrząkając idzie dalej, rozsiewając swoje wirusy. Te wirusy padają na chodnik, nie zdychają przed upadkiem na ziemię, leżą na niej żywe, ruszają się i czekają  na czyjeś buty, i czekają nawet dłużej niż jeden dzień. Można śmiało uznać, że tych wirusów leżących  nie brakuje, skoro zakaźność jest dosyć wysoka i nawet prawdopodobnie wyższa od ogłaszanej oficjalnie. Czy te chodniki z leżącymi na nich wirusami ktoś oczyszcza? Czy chodzi z aparatem, jaki mają ogrodnicy i rolnicy i na przykład w nocy opryskuje chodniki – choćby w centrum  i  te  najbardziej deptane i opluwane?  Nikt tego nie robi w naszych  miastach i wioskach. A więc, zbieramy na naszych butach zarazę i niesiemy do swoich domów. Można by jeszcze przed domami położyć odpowiednie wycieraczki nasączone środkiem wirusobójczym ? można by je położyć na klatkach schodowych, przy wejściu do mieszkania, a czy ktoś to w Polsce robi ? Czy to robi a instytucje, przedsiębiorstwa, wspólnoty i mieszkańcy ?  Nikt tego nie robi ! A kto miałby to organizować ? Odpowiednią organizację takich prostych i skutecznych  działań przeciwepidemicznych   może wprowadzać  samorząd gminny, ale nie wprowadza, bowiem nikt  do takich zadań go nie zobowiązuje. Urzędy miejskie i gminne ustawiają straże, ograniczają wchodzenie, ale przed wejściem do urzędu nie ma żadnej nasączonej wycieraczki obuwia. Nie wpuszczą cię tam, nawet wtedy, gdy pęka  ci pęcherz, a nie ma toalet, bo są niedostępne w zamkniętych  restauracjach, kawiarniach i hotelach.  Trzeba nasikać komuś pod ścianą domu, w krzakach lub jak najszybciej podejść do kępy drzew, a tam też nie ma żadnej wycieraczki, a skutki tak tworzonych toalet pojawią się na pewno, tylko z opóźnieniem. Nie ma też gdzie umyć rąk i tak ten łańcuch chorych ogniw powiększa się i umacnia. Zamiast zwalczać epidemię, jeszczę ją pogłębiamy.

Zacząć od powołania Zespołów ds. Walki z Epidemią

Gdyby w gminie powołano Zespół społeczny ds. walki z epidemią, na czele z mądrym i praktycznie myślącym lekarzem, który miałby duże uprawnienia i autorytet, to wiele spraw można by  rozwiązać szybko, dobrze i tanio. Brak miejsc do zjedzenia posiłku  może okazać się sprzyjający epidemii. Nic gorszego, jak omijanie zarządzeń pozorami. Samo rozrzedzenie w ustawianiu stolików, czyli tworzenie dystansów to jeszcze za mało, ciągle trzeba pamiętać, że wirusy opadają  na sprzęt, pod nogi i wędrują do naszych domów. Dużą pomocą mogłyby być nasączone wycieraczki i parawany pomiędzy stolikami, a te parawany z taniego  materiału i nasączone środkiem wirusobójczym ograniczałyby roznoszenie wirusów. Nocne dezynfekowanie chodników, ciągów spacerowych na ulicach i w parkach,   dawałoby poczucie porządku, bezpieczeństwa i mogło by być dobrą edukacją społeczeństwa. Powinniśmy to robić, bowiem należy zakładać, że wirusy będą coraz bardziej agresywne. Ta lekcja dla młodzieży i całego społeczeństwa jest wyraźnie tracona. Obecna edukacja przeciwepidemiczna ogranicza się do komunikatów i instrukcji w telewizji o rodzajach wirusów, rodzajach szczepionek, o ograniczeniach w działalności gospodarczej, o  decyzjach rządu i to wszystko w telewizji tracącej wiarygodność z powodu nadmiernych polemik politycznych. Pojawia się wrażenie, że chaos przydaje się. To wrażenie jest bardzo niebezpieczne powinno być  przełamane  przez rzeczywiste, praktyczne  mądre oddolne  działania i edukację  na poziomie samorządów gminnych.  (Bronisław MJ Kamiński)

 

___*___

Twórczość pandemiana

***

Dekoracje w kudowskim parku
– przemyślenie-

KRYSTYNA RYGIELSKA

Jest kolorowo,
ładnie, ciekawie,
raz możesz spojrzeć na kilka ptaków,
które nawołują do odpoczynku,
zatrzymaj się,
popatrz,
przecież to cudowne….

Kudowskie dekoracje mają swój urok…
ptaki zmieniają swoje miejsce,
ale tam, gdzie się pojawią
są cudowne,
jakby przygotowywały się do odlotu.
Stoją i patrzą
wiosną, latem, jesienią, czy zimą,
nikną na horyzoncie,
co przyniosą następnym razem
w innym miejscu ? 
Czy to czaple, żurawie?
Ich popielata barwa
przypomina o przemijaniu świata
coś sie kończy, coś się zaczyna…
W tym smutnym czasie
chcemy żyć nadzieją
lepszego jutra.
Te ptaki to symbol nadziei
na lepsze czasy 
czekamy….

 

***
Helena Midor zd. Gałaszewska
SZTUCZNA INTELIGENCJA   
         

Gdy klikam w klawisze
nikogo, nie słyszę.
Inteligencja wymyka się
spod kontroli. 

Zachwiał się
zdrowy rozsądek.
Pomimo wielu zalet
tracę, żywy kontakt z bliźnim. 

Już nie oczekuję
listu
pisanego ręcznie
starannie, piórem…

Mając na myśli,
że był nieraz przepisywany,
by nadać słowom
wartość.

Bezskuteczne oczekiwanie …
W szybkim tempie
padają słowa.
Nie nadążam
z wirtualnym myśleniem.

Choć życie
unaocznia nam
ile jest prawdy,
a ile kłamstwa….

 

_______________________________

TO JEST STRONA INTERNETOWA STOWARZYSZENIA OBYWATELSKA KUDOWA 
ZAWIERA INFORMACJE I SPRAWOZDANIA Z DZIAŁALNOSCI SPOŁECZNEJ I KULTURALNEJ  STOWARZYSZENIA
ZGODNIE Z REGULAMINEM STOWARZYSZENIA I UKAZUJE SIĘ NIEREGULARNIE.

Stowarzyszenie ,,Obywatelska Kudowa”- OK
Adres: 57-350 Kudowa-Zdrój, ul. Słoneczna 11a
mail: marta.midor.burak@gmail.com
tel: 793030702

___________________________________