___*___
„Rób to,co kochasz i kochaj to, co robisz”.
Pragniemy powiadomić, że 3 października 2020 Urząd Miasta w Kudowie-Zdroju ogłosił Laureatów Konkursu Piosenki promującej Nasze Miasto.
Pierwszym Laureatem został Robert Kasprzycki za piosenkę ,,Zdrój i zdrowie”.
Kolejnymi Nagrodzonymi zostali Marzena Huk ,,Sercem w Kudowie”
i Piotr ,,Elton” Oleksy ,,Nasza Kudowa”.
GzK składa serdeczne wyrazy uznania dla Wszystkich Uczestników Konkursu.
Życzymy Wam Kochani wielu sukcesów, dalszego rozwijania pasji oraz promowania naszego pięknego miasta Kudowy-Zdrój. (Red.)
Tym bardziej jest nam miło, że jedną z Laureatów została Marzena Huk, która za namową naszą wzięła udział w Konkursie. Wielokrotnie mogliśmy podziwiać nietuzinkowy talent Marzeny słuchając piosenek w Jej wykonaniu; Jej pasję, wrażliwość oraz entuzjazm życiowy. Dlatego stwierdziliśmy, że powinna wziąć udział w konkursie, tym bardziej, że potrafi pięknie śpiewać i sama pisać teksty, a przy tym jest bardzo skromna.
Marzena – udało się!!! Jesteśmy z Ciebie dumni ! 🙂
Marzena jest rodowitą Bystrzyczanką, jak mawia ,,sercem w Kudowie”. Mama 20 letniego Syna Mateusza. Pasjonatka muzyki tańca, śpiewu. Uważa, że zawsze warto pomagać i czynić dobro. Kocha swoją pracę, medycynę, pacjentów, z czym wiąże swoją przyszłość.
Mówi o sobie: ,,Kocham ludzi, są dla mnie inspiracją we wszystkim, co robię. W wolnych chwilach oddaję się innej pasji, jaką jest przyroda, las, które działają kojąco na moje zmysły i pozwalają zresetować umysł. Priorytetem w codziennym życiu jest dla mnie pomoc drugiemu człowiekowi. Moja dewiza życiowa: zawsze bądź sobą i staraj się być dobrym człowiekiem bezinteresownie, nie oczekuj nic w zamian.
Dziękuję Bartkowi Bartosikowi (Pirodowi), Jankowi Midorowi i Jego siostrze Marcie – bez których nie byłoby tego utworu, mojego małego sukcesu i radości z tego, co osiągnęłam”.
Pozdrawiam śpiewająco mojego syna Mateusza Skolmowskiego, Brata Artura, siostrę Annę wraz z Rodzinami oraz Mamę Krystynę, jak również cały personel ZOL Bystrzyckiego Centrum Zdrowia. Marzena.
Piosenka Marzeny ,,Sercem w Kudowie” do odsłuchu poniżej:
___*___
XIII Międzynarodowe Forum Domowych Muzeów
W dniach 19-20 września br. odbyło się w Kudowie-Zdroju XIII Międzynarodowe Forum Domowych Muzeów.
Obrady miały miejsce w Villi Residance i Muzeum-Skansenie na Pstrążnej.
Od 13 lat jest to jedno z najważniejszych wydarzeń naukowo-kulturalnych w naszym mieście. Organizatorem jest Polsko-Czeskie Towarzystwo Naukowe, kierowane przez dr Ryszarda Gładkiewicza.
Szerzej o XIII Forum napiszemy w następnym wydaniu naszej strony internetowej (Red).
___*___
40-lecie Solidarności
Skwer Solidarności Polsko-Czesko-Słowackiej we Wrocławiu
W dniu 27 sierpnia 2020 na okoliczność Jubileuszu 40-lecia, został odsłonięty Pomnik pamięci Polsko-Czesko-Słowackiej Solidarności.
Czeska Telewizja transmitowała te wydarzenie. Jak można usłyszeć Skwer powstał w głównej mierze dzięki Julianowi Golakowi – Przewodniczącemu Solidarności Polsko-Czesko-Słowackiej. ,,To jest wyjątkowe miejsce we Wrocławiu, miejsce Wolności” – mówi Julian Golak, dodaje również ,,Wierzyliśmy w siebie, wykazywaliśmy odwagę, samozaparcie, aby zatrzymywać zakłady”.
GzK składa wyrazy uznania wszystkim zaangażowanym w to szlachetne przedsięwzięcie upamiętniające wydarzenia sprzed 40 lat.
Powyższe zdjęcia pochodzą z transmisji wydarzenia, które znajduje się pod linkiem na stronie Czeskiej Telewizji: https://www.ceskatelevize.cz/ivysilani/1097181328-udalosti/220411000100827/obsah/785888-namesti-polsko-ceske-solidarity-ve-wroclawi
___*___
GzK: Informujemy, że w Kwartalniku jesiennym –
Biuletynie informacyjnym AKOWIEC
– ukazały się Wspomnienia Pani Profesor Anny Szemik-Hojniak
o Jej Ojcu Antonim Szemiku, pseudonim: Zając, Toni, który przybył wraz z liczną grupą Rodzin rodem z Ziemi Żywieckiej do Kudowy-Zdroju w 1945 roku.
Antoni Szemik, jako działacz AK przyjechał do Kudowy, zajął się prowadzeniem sklepu z artykułami kolonialnymi, by w ten sposób zatrzeć za sobą ślady byłych służb bezpieczeńctwa poszukujących Akowców.
Czytaj na str. 37 pod linkiem: 03-2020-AK
___*___
Z życia Rady Miejskiej Kudowy-Zdroju
Wrzesień 2020 r.
Złożyłem rezygnację z pracy w Komisji Rewizyjnej, gdyż zgodnie ze Statutem Gminy Kudowa-Zdrój, kontrole realizowane przez ową Komisję mogą zostać zaakceptowane przez całą Radę, jeżeli wniosek o taką kontrolę złoży 3 radnych Komisji Rewizyjnej, bądź 8 spośród całej Rady. Nie mając wpływu na pracę tej bardzo ważnej Komisji, gdyż spoza komitetu wyborczego Pani Burmistrz w tej komisji zasiadała tylko moja skromna osoba, postanowiłem zrezygnować z udziału w jej pracach.
Jednocześnie złożyłem swój akces do prac w Komisji Gospodarczo-Ekonomicznej i liczę na szybkie podjęcie uchwały uzupełniającej skład tej komisji.
Serdecznie dziękuję za współpracę pozostałym w Komisji Rewizyjnej radnym, pani Renacie Gorczyńskiej, Irenie Biernacik i Dawidowi Dymowskiemu.
W tym miejscu trudno nie wspomnieć o jeszcze jednym ważnym wydarzeniu na sesji Rady Miejskiej w dniu 30 września 2020 r., jakim było sympatyczne i wzruszające pożegnanie wieloletniej gospodyni sali, w której przeważnie odbywają się sesje Rady Miasta.
Pani Natalio ! serdecznie dziękuję za te lata znajomości, za pani humor i uśmiech. Pani energia i pozytywne postrzeganie świata zawsze na mnie dobrze wpływały. Dołączając do pani Burmistrz „Dziękuję !!! I proszę o jeszcze !”. Adam Frankowski.
___*___
Kudowski Patrol Obywatelski (KPO)
.
SIANO Z RZEKI ZABRANE
Informowaliśmy , że walec siana wymknął się i wpadł do strumyka w Parku.
Po paru dniach został wyjęty ze strumyka i mimo trudności z wydobyciem zrobiono to bardzo porządnie , nie zostawiając żadnych śladów.
Godne pochwały tak sprawne wyjęcie !
( Patrol Nr 7)
___*___
SZKLANA GÓRA ORGANIZACJI
cz.4
Bronisław MJ Kamiński
Droga do stanowiska kierowniczego
Są takie instytucje, organizacje, przedsiębiorstwa, zakłady w których skupiają się – w jednym miejscu – najważniejsze sprawy całej sztuki zarządzania. W zarządzania są bowiem pewne generalne prawidłowości, które występują niezależnie od tego, czy jest to zarządzanie w dużej przestrzeni, czy w mniejszej.Zarządzanie wielką ilością ludzi i w dużym zróżnicowaniu strukturalnym wymaga większych działań organizacyjnych , jednak istotne elementy konstrukcji są te same , a więc dobra znajomość celów działalności, wyobrażenie o perspektywach rozwojowych, tworzenie wspólnoty pracowniczej do optymalnego realizowania celów, dawanie dobrego przykładu własnymi kompetencjami, pracowitością i uczciwością.
Łatwo to wypowiedzieć, dużo trudniej takim być, mamy bowiem różne drogi dorastania i doświadczeń, a nie tylko dobry przykład wychowuje, zły także. Są ludzie, którzy chcą mieć wszystko piękne i gotowe, a są i tacy, którzy lubią zaczynać od zera, dla których ruiny i dziadostwo jest wyzwaniem porywającym do roboty i zmian. Moja droga dorastania wiodła przez dzieciństwo w II wojnie ( urodziłem się w 1938 r) , potem przez lata powojennej odbudowy , przez czas stalinizmu, upadku stalinizmu, czasy Gomułki, Gierka, Solidarności, aż do dzisiejszego stanu kraju. Przez cały ten czas, była i jest jedna i ta sama Polska, w trochę innym stroju i w trochę w innym miejscu,jakby stale gdzieś szła , ciągle do przodu, czasami z lekkim zawracaniem do tyłu, by – jak się potem okaże – ominąć jeszcze gorsze przeszkody. Widziałem z bardzo bliska Gomułkę, Gierka i Gen. Jaruzelskiego i wszystkich trzech widzę na swojej drodze jako nie najgorszych przewodników, jak na czasy, które wybrały ich do tej roli. Czasy tzw. komunizmu w życiu codziennym społeczeństwa, to lata 1949 – 1955, czyli siedem lat, a więc niewiele jak na epokę Polski Ludowej , którą liczymy do 1989 r., czyli na około 45 lat. W szkole podstawowej mojego pokolenia trzeba było być w harcerstwie i jeśli ktoś opowiada o jakimś partyjnym czerwonym harcerstwie, to chciałbym uzupełnić ten obraz ,że w moim harcerstwie na Dolnym Śląsku w latach 1947 – 1952 służyłem do mszy w kościele w mundurku harcerskim. Nie przeszkadzało to ani księdzu ani nikomu innemu, a nawet księdzu niemieckiemu, który jeszcze nie zdążył wyjechać.
Pierwsze więc kroki w życiu społecznym stawiało się nawet bardziej w harcerstwie, aniżeli przed szkolną tablicą i pewnie tak być powinno, a jeśli tak nie jest, to może to być powód do zmartwień. W szkole średniej działałem już w samorządzie uczniowskim, byłem nawet przez dwa lata przewodniczącym samorządu szkolnego, na studiach działałem w Zrzeszeniu Studentów Polskich (ZSP) oraz w Studenckim Stowarzyszeniu Przyjaciół ONZ ( ISMUN) , a od końca studiów do 1989r w Stronnictwie Demokratycznym, jako partii niemarksistowskiej. W pierwszych pięciu latach po studiach pracowałem jako nauczyciel licealny historii i propedeutyki filozofii w Liceum Ogólnokształcącym w Legnicy.
W sprawach społecznych nabierałem doświadczenia w Związku Nauczycielstwa Polskiego, byłem nawet prezesem Ogniska ZNP, czyli swego rodzaju społecznym przewodniczącym Rady Zakładowej, a skład tego Ogniska był bardzo różnorodny, bowiem wchodziło do niego nauczycielstwo legnickie z I Liceum Ogólnokształcącego, Liceum Ukraińskiego. Liceum Żydowskiego. Liceum Medycznego oraz Szkoły Podstawowej Żydowskiej. Po przeniesieniu się do pracy w PZU we Wrocławiu działałem w Stronnictwie Demokratycznym i coraz bardziej poznawałem nowe sprawy społeczne. Będąc członkiem Wojewódzkiej Grupy Doradczej ds. Ochrony Zdrowia i Opieki Społecznej poznawałem pracę Wojewódzkiego Wydziału Zdrowia, na czele którego stał lekarz dr Stanisław Penar, według dzisiejszego nazewnictwa był to Lekarz Wojewódzki. Dr Penar powierzył mi zdanie zorganizowania sanatorium dla dzieci w Kudowie Zdroju, w Czermnej, zatrudnił mnie na stanowisku dyrektora tego sanatorium ,był rok 1971 i miałem wtedy 33 lata. Po zorganizowaniu tego sanatorium i po kilku latach pracy powróciłem do Wrocławia , do Narodowego Funduszu Ochrony Zdrowia, który wspomagał budowę i wyposażenie szpitali, przychodni i domów opieki społecznej. Z tego miejsca trafiłem do Akademii Medycznej na stanowisko zastępcy dyrektora w Państwowym Szpitalu Klinicznym Nr 1, faktycznie było to stanowisko dyrektora zarządzającego sprawami administracyjno-ekonomicznymi i rozwojem.
Był to wielki zespół kliniczny, złożony z 17 wysokospecjalistycznych klinik, oraz teoretycznych zakładów naukowych, do tego poradnie i przychodnie, całość z dużym zapleczem techniczym i gospodarczym , łącznie z ponad trzema tysiącami pracowników, wszystko wielkie, uczone i wzniosłe, ale i wszędzie pełno niedostatków, braków, ubóstwa organizacyjno-technicznego – znakomite pole do działania dla każdego, kto chciałby coś zrobić dobrego, zwłaszcza, że świat uczonych jest cierpliwy, głęboko mądry, pełny wybitnych indywidualności ,a w rzeczywistości bardzo pokornych . Czułem się w tym jak ryba w wodzie. Żeby zarządzać takim gigantem zaliczyłem trzy studia podyplomowe w Centrum Medycznym Kształcenia Podyplomowego w Warszawie inne kursy, zapoznałem się z działalnością dobrze zorganizowanych szpitali klinicznych i znajdowałem dobry kontakt w kierownikami klinik. Szpital Kliniczny był szczególną strukturą : każdy w kierowników klinik podlegał dyrektorowi szpitala klinicznego, a równocześnie nikt z dyrektorów nie czuł się szefem kierownika kliniki, nawet odwrotnie – chcieliśmy we wszystkim być pomocnymi, nawet usłużnymi. To może przypominać sytuację obecnego burmistrza gminy w odniesieniu do przedsiębiorstw działających w tej gminie: przedsiębiorcy są całkowicie niezależni i tylko traktowani jako niezależni partnerzy będą dobrze współdziałać z burmistrzem. Do pierwszorzędnego znaczenia urastała zasada partnertskiego współdziałania i służenia.Tego jednak nie można nauczyć się na studiach , nawet przez czytanie najmądrzejszych książek; tego można się uczyć tylko w rzeczywistym życiu, w otwarciu na potrzeby, mądre projekty i przyglądanie się jak to robią dobrze gdzie indziej. A życie, to przygody w harcerstwie, wykonywanie poleceń i obowiązków, to działalność w organizacjach, radość z sukcesów, gorycz z porażek i kopniaków, żywienia ambicji przewyższania siebie i otoczenia, ale i posiadania czynnego w sobie i czujnego hamulca pokory. Kto takiej drogi nie przeszedł temu trudno kierować zespołami ludzi i organizacjami. Administracja – każdego szczebla – ma przede wszystkim służyć , nie kierować lecz służyć ; takiego, który to zrozumiał od razu daje się zauważyć : wokół niego wzrasta życie, a nawet pojawia się pewnego rodzaju entuzjazm, jako niezawodny znak prawdziwego życia.
Dostrzeganie konkretów
Po rozejrzeniu się w tym zespole klinicznym doszedłem do wniosku,że przede wszystkim trzeba delegować uprawnienia w dół i nie siedzieć w biurze, lecz stale być tam, gdzie przebiega pierwsza linia działań.Ta metoda pracy pozwoliła mi zmienić niektóre miejsca na lepiej funkcjonujące. Chodząc po dziedzińcu klinik, po swego rodzaju parku wewnętrznym szpitala zauważyłem, jak czarne gawronowate ptaszyska wyciągają ze śmietników krwawe szczątki. Przy ośmiu blokach operacyjnych naszych klinik skrwawionych rzeczy nie brakowało. Po kilku tygodniach śmietniki zmieniły swój charakter i ptaki zmieniły miejsca poszukiwań. Mnie jednak interesowało, co dzieje się z fragmentami ludzkiego ciała usuwanymi na blokach operacyjnych. Poprosiłem Kierownika Działu Administracyjnego – pracownika mądrego i dyskretnego – by udał się na wskazany przeze mnie jeden z bloków operacyjnych i do końca prześledził gdzie zostanie ostatecznie ulokowane , to co zostanie usunięte w czasie operacji. W rezultacie tej obserwacji również poprawiliśmy tą procedurę. Przy klinikach, od strony dziedzińca wewnętrznego stały grupy butli tlenowych, każda pod wysokim ciśnieniem. Uświadomiłem służbie technicznej ,że ten ewidentny cud ,że to jeszcze nie walnęło nie będzie trwał w nieskończoność; i w niedługim czasie wprowadziliśmy bezpieczne instalacje tlenowe przez odgazowywacze.Niektóre rzeczy zdawało się,że funkcjonowały jakby nic się na świecie nie zmieniało od ostatniej wojny.Sprawdzając stan wyposażenia bloków operacyjnych . zauważyłem ,że są wprawdzie lampy awaryjne akumulatorowe , na wypadek zaniku światła elektrycznego w czasie operacji, ale nie było awaryjnych źródeł zasilania prądem zmiennym. Podzieliłem się moim niepokojem z Rektorem prof. Eugeniuszem Rogalskim, który był także Kierownikiem Kliniki Chirurgii Klatki Piersiowej. Rektor pokazał mi pomieszczenie w tej klinice zasypane starymi sprzętami, pod którymi stała wyschnięta i nieczynna bateria akumulatorów. Zapewniłem Rektora, że to się natychmiast zmieni i zmieniło się szybciej niż można było pomyśleć. Z wałbrzyskiej wytwórni akumulatorów ściągnęliśmy dobre ,nowoczesne akumulatory, a przetwornice terystorowe do zamiany prądu stałego na zmienny znalazłem w Warszawie, w centrali wyposażenia miejskich nowoczesnych centrali telefonicznych. W normalnym trybie trudno było szybko zakupić przetwornice, jednak w centrum wyposażenia centrali telefonicznych takie przetwornice stały w magazynach i oczekiwały na montaż w opóźniających się inwestycjach. Okazałem się miłym klientem i z tego centrum zmagazynowane przetwornice jechały teraz do klinik we Wrocławiu, znacznie poprawiając bezpieczeństwo pracy lekarzy. Wspominam o tych paru szczegółach, by przyszli badacze sposobów zarządzania mieli obraz, jak to było wtedy w praktyce życia i że w zarządzaniu nie ma sytuacji beznadziejnych,jeśli preferuje się konkretne działanie, a nie tylko gadanie. Dla pełniejszego obrazu doświadczeń tamtych czasów dodam akcent wojskowo-polityczny.Każdy duży szpital z blokami operacyjnymi miał odpowiednie plany na wypadek wojny. W przypadku naszego zespołu klinicznego zajmowała się tym specjalna komórka pod nazwą Tajna Kancelaria Wojskowa. Takie komórki były wtedy nawet w uzdrowiskach , także w Kudowie. Już na początku mojej pracy poprosiłem obu oficerów – podpułkownika i majora – o przedstawienie mi planów rozśrodkowania szpitala na wypadek wojny. Plan przewidywał przeniesienie szpitala na wiosek w okolicy Twardogóry. Zarządziłem wizytację w miejscach rozśrodkowania. Podczas jazdy samochodem główną trasą dojazdową – gdzieś w okolicy Oleśnicy- powiedziałem obu oficerom ,że nieprzyjaciel zbombardował naszą drogę i muszą znaleźć jakąś boczną drogę dojazdową. Niechybnie uznali mnie za wariata, ale drogę znaleźli i dotarliśmy na miejsce. Żadnemu z moich poprzedników nie przyszło do głowy, że może być jakaś wojna i że trzeba to poważnie traktować. Ponieważ w czasie wojny może być wielu rannych i wiele amputacji. więc interesowałem się miejscem , gdzie ma być blok operacyjny chirurgii. Panowie oficerowie wskazali na wiejską gospodę Gminnej Spółdzielni. Teraz wykazałem całą swoją wrodzoną miłość do wojska. Miałem okazję – w poważnym nastroju prawie przyfrontowym , w towarzystwie wysokich oficerów ,przeszkolić kierownika gospody co do jego obowiązków, co do poprawy jakości zmywaków i pomieszczenia kuchni , toalet oraz ustalenia magazynku na bieliznę operacyjną.Następnym słuchaczem wojskowego instruktażu był sołtys. Odtąd obaj oficerowie byli rzeczowymi rozmówcami , a ja za ten zew moich rycerskich pradziadów otrzymałem nawet z Okręgu Wojskowego medal za zasługi dla obronności. Po blisko dziesięciu latach pracy pożegnałem się z tym znakomitym szpitalem, z jego wielkimi uczonymi i oddanymi mu ludźmi i ze znacznym bagażem doświadczeń – przeniosłem się do Kudowy, do budowy „Orlika”.
Wspinanie się na szklaną górę
Z dotychczasowych doświadczeń wyrobiłem w sobie jakby nawyk, że trzeba zawsze coś konkretnego i dobrego zrobić, że najważniejsze są rzeczy , a nie gadanie , chcenie i dążenie,że słowo ma się stać ciałem , a nie ciało słowem. W czasie pracy w szpitalu klinicznym wpadła mi do rąk książka napisana przez Roberta Towsenda pt” Jak zdobyć szklaną górę organizacji, czyli jak się rozwijać i nie tłamsić ludzi”, wyszła w 1976 r. Amerykański autor był świetnym przedsiębiorcą, dowcipnym i błyskotliwym obserwatorem życia. Nie było w niej machiawellicznej edukacji, lecz coś z ewangelicznego wchodzenia na Górę. Delegowanie uprawnień i odpowiedzialności oraz motywowanie współpracowników miałem na uwadze po tej lekturze. Także, za całą książkę posłużyć mogło pewne spostrzeżenie – którego osobiście doświadczyłem – mianowicie : nadzwyczajna punktualność Wojewody Wrocławskiego prof. Bronisława Ostapczuka. Miałem okazję uczestniczyć w kilku działaniach Wojewody, jego rzeczowość i punktualność wprost wymuszała na otoczeniu porządek i sprawność organizacyjną. Zauważyłem ,że ludzie wspinający się z uporem na szklaną górę organizacji – i mając na uwadze cele dobre – szybko się odnajdują i jednoczą, jak zapaleni taternicy, czy alpiniści Ta . wspinaczka jest jakby wpisana w dobrą stronę ludzi, rodzi solidarność i wzmacnia siły. Zauważyłem to kiedyś u ogrodnika w „Orliku” Józefa Szopieraja.Ten rolnik z bydgoskiego sprowadził się do Kudowy i zaoferował swoją pracę w zagospodarowaniu terenu wokół szpitala. Nadzwyczaj pracowity szybko zmieniał krajobraz naszych działek, chętnie słuchałem jego uwag na różne tematy, także w sprawach wymagających dużej wiedzy i życiowej mądrości. Był zawsze optymistyczny, wprost radosny. Jako rolnik występował w jakimś teatrze w swojej wsi , był człowiekiem o wielkiej kulturze. To on wymyślił posadzenie krzewów aronii wzdłuż ścieżek , którymi będą chodzić dzieci z chorobami onkologicznymi , by te bardzo zdrowe owoce mógł sobie dzieciak smyknąć garścią prosto z krzaka. Ogrodnik dostał tyle krzaków ile chciał i je zasadził. Któregoś dnia , gdy stałem z dokumentacją na fundamentach budowanego pawilonu rehabilitacyjnego , pan Józef podszedł, spojrzał na projekt na zarys budowy i jakby myśląc o wielkiej stodole swojego gospodarstwa powiedział: mój Boże, co my teraz zrobimy, skąd na to wziąć pieniądze? Powiedział „my” i tak właśnie myśleli ci dzielni ludzie. Powiedziałem : panie Józiu, jeśli wszyscy tak będziemy myśleć, to niedługo będziemy otwierać ten pawilon. Po roku pawilon był już gotowy.
ZESPÓŁ REHABILITACYJNY DLA DZIECI ,,CZERMNA-BUKOWINA”.
Foto pochodzi z Książki ,,Kudowa Zdrój. Miasto i Ludzie”.
PACJENCI, LEKARZE, RADA SPOŁECZNA ,,ORLIKA”.
OD LEWEJ SIEDZĄ: A. KRÓL, Z. LECHOCIŃSKA, LESZEK SKRZYPCZAK, K. KRĘCICHWOST, SENATOR H. GOŁĘBIEWSKI, DYREKTOR BR. KAMIŃSKI.
STOJĄ: TRZECI OD PRAWEJDR I. CHECHELSKIORAZ Z LEWEJ STRONY; DR L. MACIEJKA-KAPUŚCIŃSKA I DR W. PIETRAS.
W 1999 r nastąpiła zmiana właścicielska: w miejsce dotychczasowego właściciela Wojewody Wałbrzyskiego, wszedł Marszałek Województwa Dolnośląskiego.Najpierw odwiedził nas Marszałek prof.Jan Waszkiewicz, potem częstym gościem był Marszałek Henryk Gołębiewski.W organizacji szpitala i całego zespołu ważną rolę pełniła Rada Społeczna, jako organ opiniodawczy powołany przez Marszałka Województwa. W skład Rady Społecznej wchodzili: inż. Leszek Skrzypczak (jako przewodniczący), Krystyna Kręcichwost ( właścicielka pensjonatu w Kudowie Zdroju wspierająca działność Orlika ), Zofia Lechocińska ( działaczka społeczna z Kłodzka), Andrzej Król ( Dyrektor Wydziału Kontroli w Urzędzie Wojewódzkim we Wrocławiu), oraz Marszałek Województwa Henryk Gołębiewski, który sam zgłosił swoje uczestnictwo w posiedzeniach Rady Społecznej. Skład Rady Społecznej i Rady Klinicznej ( pod kierownictwem prof. Janiny Bogusławskiej-Jaworskiej ) umacniał zespół pracowników służby zdrowia i szkoły w poczuciu, że służą wielkiej sprawie ,że działalność tą programują wysokie autorytety medyczne, a wspierają wybitni przedstawiciele społeczeństwa całego regionu. Od tamtego czasu instytucja Rady Społecznej stała się w Kudowie bardzo żywa w ruchu obywatelskim. Systematycznie pojawiają się projekty tworzenia Rad Społecznych dla szkół i innych instytucji, a nawet dla całych osiedli , dla pobudzenia samorządnej wspólnotowości. Ten dobry przykład Rady Społecznej dla „Orlika” stał się ciągle istniejącym impulsem do wchodzenia na trudne ściany szklanej góry organizacji.( cdn).
___*___
Wspomnienia Kudowskie
odcinek 28
Zenona Dołęgowska
Mirunia dorasta
c.d…….Był czas że niezbyt chętnie chodziła po lekcjach do świetlicy. Było to dość daleko, bo w dawnym budynku sióstr zakonnych na Czermnej, ale chciałam by miała zapełnioną opiekę i ciepły posiłek. Z tą świetlicą ja też mam smutne przeżycia. Będąc w Kłodzku, kupiłam jej w komisie śliczne, w cieniutkie prążki, chabrowe elastyczne rajtuzy. Kosztowały całe 100zł. (moje pobory były w granicach 1300 – 1500zł) Takich rajtuzów w normalnym sklepie nie można było kupić, były tylko grube, bawełniane. W tych niepowtarzalnych, pięknych rajtuzach poszła jeden, jedyny raz do świetlicy i wróciła z ogromną, nie do naprawienia dziurą. Zapewne była bardzo zmartwiona, skoro niosła dla mnie bukiet kwiatów zerwanych na łące. Ten jeden raz dostała ode mnie mocnego klapsa. Nigdy tego ani wcześniej ani później nie robiłam. Przykro mi po dzień dzisiejszy, gdy o tym pomyślę.
Mirunia z dziadkiem, cicią Hanią i kurami
Mirunia nie lubiła także naszych późnych powrotów z przyjaciółmi, a zdarzało się to czasami w soboty, kiedy wszystkim wydawało się, że zabawa w „Kosmicznej” czy „Piekiełku” trwała stanowczo za krótko. Włączaliśmy wtedy adapter Bambino. Słuchaliśmy płyt, czasami kończyliśmy tańce „brutalnie” przerwane w kawiarni. Jeszcze dzisiaj słyszę głos Reginy Pisarek, która śpiewała: „Nie warto było z losem się droczyć”. Czyżbym już wtedy przeczuwała, że tak nazwę swoje wspomnienia, które napiszę w przyszłości.
Myślę, że nie mało zmartwień miała i z mego powodu. Często chorowałam, leżałam przecież w różnych szpitalach. Oczywiście nie mówiłam jej o diagnozach i pocieszałam jak umiałam najlepiej. Odwiedzała mnie, ale potem jechała, a ja zostawałam w łóżku szpitalnym z kłębiącymi się myślami, a ona z niepokojem w sercu. To były problemy wcale nie dziecięce.
Harcerki Mirunia z koleżanką Teresą Łącką
Zorientowałam się, że Mirunia zaczyna mieć kłopoty ze wzrokiem, musiała siedzieć coraz bliżej tablicy. Pojechałyśmy do Kłodzka do specjalisty ( daje słowo, że nie rejestrowaliśmy się wcześniej, w tym samym dniu w ciągu mniej więcej 2 godzin byłyśmy przyjęte przez lekarza.) Po wyjściu z gabinetu lekarskiego stanęłam w ukryciu i zaczęłam płakać. Wiedziałam, że oprócz wady i niedogodności, jakie niosą ze sobą okulary, będzie obiektem szkolnych żartów. Dzisiaj jest to rzecz normalna i niewielki powód do zmartwienia. Okulary nawet, mogą dodawać uroku, ale wtedy było inaczej. „Okularnik” to było najdelikatniejsze określenie dla ucznia noszącego okulary. Przyglądałam się jej wielu zdjęciom umieszczonym w albumie rodzinnym z okresu szkoły podstawowej i okazuje się, że tylko na jednym zdjęciu jest w okularach. Widocznie ich nie lubiła.
Mirunia z Marysią Hyrią
Były to wakacje, chyba roku 1965. Pojechaliśmy wszyscy na wczasy nauczycielskie do Dąbia. Mieszkaliśmy w szkole, dwie rodziny w klasie. Mirunia była zdrowa, my czuliśmy się dobrze, nie narzekaliśmy na warunki spartańskie zafundowane nam przez ZNP. Był dodatkowy powód do uciechy, bo znalazły się pieniądze i wcale nie małe, bo 3500 zł, które Tadek nieopatrznie włożył do innej kieszeni jeszcze w Kudowie i o nich. …….zapomniał. Każdego ranka Mirunia na tablicy szkolnej rysowała różne egzotyczne zwierzęta: pojawiały się lwy, słonie, żyrafy. Dni były piękne, słoneczne, kapaliśmy się w jeziorze Dąbiu, pływali kajakami, ja jak zwykle brałam ze sobą książkę i uczyłam się do jakiegoś nowego egzaminu.
Pewnego wieczoru, myjąc ją, dostrzegłam na ciele, małe czerwone plamki. Rankiem już byłyśmy u dermatologa. Lekarz bezbłędnie określił, że choroba skórna, która się objawiła, będzie jej towarzyszyć przez całe życie.
Dni pędziły jak oszalałe. Minęła zima, nadchodziła wiosna. Był już rok 1970. Myślałyśmy o dalszej nauce. Problem dotyczył nie tylko jej, ale uczniów z dwóch klas VIII. Wszystkim pomagali nauczyciele znaleźć właściwą szkołę. Większość wybierała się do miejscowego liceum, zasadnicza część uczniów do Zasadniczej Szkoły Zawodowej przy KZPB, ale byli i tacy, którzy chcieli się uczyć w innych szkołach, często oddalonych od domu rodzinnego. Do takich należała Mirunia. Wiedzieliśmy że powinna to być szkoła plastyczna. Najbliższa znajdowała się we Wrocławiu, ale niestety była bez internatu. Z propozycją przyszedł mój kolega ze studiów Marian Kotwica, który w międzyczasie stał się mężem mojej siostrzenicy Hani. Radził aby Mirunia przyjechała do Kielc. Otwierali tam nowy budynek Państwowego Liceum Sztuk Plastycznych z warsztatami i z internatem. Uznaliśmy propozycję za rozsądną. W pobliżu będzie ciocia Hania a i nie bardzo daleko babcia i dziadek. Do Sosnowca było tylko 140 km.
Uroczyste zakończenie roku szkolnego dla klas VIII odbyło się w „Kosmicznej”. W tym dniu Mirunia wyjeżdżała na egzamin wstępny do Kielc. Miała 15 lat. Wyjeżdżała sama, samiutka, nawet nie odprowadziłam jej na dworzec, bo uroczystość zakończenia roku szkolnego dla klas VIII była w trakcie, a pociąg nie chciał czekać. Ze sobą miała maskotkę, szmacianą małpkę, jedyną pociechę na daleką drogę, która w ostatniej chwili podróży, na peronie kieleckim, zagubiła się.
Drodzy czytelnicy – moje wspomnienia powoli kończą się. Będą jeszcze dwa odcinki, jeden dotyczyć będzie niezwykłego Dnia Nauczyciela w roku 1963, który był dla mnie niezwykle ważny, w drugim i ostatnim napiszę o sobie i o nowym miejscu swojego życia, w Chęcinach na Ziemi Świętokrzyskiej.
Gdybyście chcieli się ze mną porozumieć, napisać uwagi na temat wspomnień lub po prostu przypomnieć się, to podaję
mój nr telefonu 507696921 adres meilowy: z.dolegowska@op.pl
***
Nasza Droga Pani Zeniu, wspomnienia z Kudowy powoli się kończą, co bardzo nas zasmuca, ale nie kończy się historia Pani i Pani Rodziny – wpisanej w naszą tożsamość Kudowską.
Wiemy, że aktywnie pracowała Pani dla dobra kolejnej Gminy prowadząc tam Uniwersytet III Wieku, a następnie zakładając swoją stronę, którą z przyjemnością czytamy. Liczymy, że będzie Pani – Droga Zeniu – nadal kontynuować naszą współpracę dla dobra naszego Miasta i Ludzi , życia, kultury i budowania pięknej historii. Kochamy Panią nasza Droga Zeniu!
***
Zdjęcie wykonał Małżonek Pani Krystyny Rygielskiej.
GzK: Cieszymy się z miłych odwiedzin Pani Krystyny i Jej męża w Kudowie-Zdrój. Odwiedzili i nas! Spędziliśmy czas przy herbatce i miłej pogawędce. Państwo Rygielscy tak bardzo kochają Kudowę, że przyjechali specjalnie setki kilometrów, by szukać oznak jesieni w ukochanej Kudowie.
Jak zauważyli – lato jeszcze nie chciało opuścić Kudowy, bo Kudowa na turysów i Gości wciąż czeka – i nadal swym pięknem pośród promieni słonecznych urzeka”.
Pozdrawiamy serdecznie !
___*___
Twórczość pandemiana
***
Krystyna Rygielska
Jesień w Kudowie Zdrój
Kiedy wrzosy kwitną w jesieni,
smutno śpiewa już w lesie ptak,
słońce grzeje resztkami promieni,
to widoczny już zimy znak.
Ale piękna jest wtedy przyroda,
ślad zostawia na zimowy czas,
Oczy bolą od wszystkich odcieni,
trwa festiwal kształtów i barw
Bo to liście tak kolor zmieniają,
od czerwieni po złoty blask,
W Kudowie to widać najpełniej
rankiem, gdy ściele się brzask.
Nie da się tego zapomnieć,
gdy pod stopą liść szeleści i drga
tylko patrzeć z uczuciem ogromnym,
kiedy słońce kolory swe da.
A kudowski wietrzyk w parku
tańczy z liśćmi tango w barwach dnia,
kasztan drży i uśmiech cudowny
do żołędzi posyła , serce drga.
Dywan liści się ściele przed nami
gdy idziemy alejką przez park
każdy liść jest przez nas kochany,
tutaj przyjedź , tutaj bądź
gdy jesień trwa.
Zdjęcia są robione w Kudowie Zdrój nieco wcześniej.
***
Helena Midor zd. Gałaszewska
JESIENNY OBRAZ
Zamalowałam tło
wkraczam w niewidzialne
w przestrzeń horyzontu
w dali ukryte gotyckie wieże
w niewidzialnej przestrzeni
dużo drzew z barwami jesieni
poruszane wiatrem
który opodal wygładza morski brzeg
Jesienne barwy
z trudem dodają blasku
ostatnim chwilom
tego co przemija
Autorem wiersza i szkiców jest Helena Midor
____________________________________________________________________
TO JEST STRONA INTERNETOWA STOWARZYSZENIA OBYWATELSKA KUDOWA
ZAWIERA INFORMACJE I SPRAWOZDANIA Z DZIAŁALNOSCI SPOŁECZNEJ I KULTURALNEJ STOWARZYSZENIA
ZGODNIE Z REGULAMINEM STOWARZYSZENIA I UKAZUJE SIĘ NIEREGULARNIE.
Stowarzyszenie ,,Obywatelska Kudowa”- OK
Adres: 57-350 Kudowa-Zdrój, ul. Słoneczna 11a
mail: marta.midor.burak@gmail.com
tel: 793030702
____________________________________________________________________