Głos z Kudowy – 15.05.2020

____________________________________________________________________

G z K JEST STRONĄ  INTERNETOWĄ STOWARZYSZENIA OBYWATELSKA KUDOWA 
ZAWIERA INFORMACJE I SPRAWOZDANIA Z DZIAŁALNOSCI SPOŁECZNEJ I KULTURALNEJ  STOWARZYSZENIA
ZGODNIE Z REGULAMINEM STOWARZYSZENIA I UKAZUJE SIĘ NIEREGULARNIE.

Stowarzyszenie ,,Obywatelska Kudowa”- OK
Adres: 57-350 Kudowa-Zdrój, ul. Słoneczna 11a
mail: marta.midor.burak@gmail.com
tel: 793030702

____________________________________________________________________

 

JAN PAWEŁ II – PATRON ROKU 2020
 18 maja upływa 100 rocznica urodzin
.

         Sejm RP ustanowił Patronami Roku 2020 Jana Pawła II, prof. Romana Ingardena, Hetmana Stanisława Żółkiewskiego i artystę malarza Teodora Axentowicza. O prof. Ingardenie  i fenomenologii pisał na naszej stronie Bronisław MJ Kamiński w artykule pt. „Świat za zasłoną”: MIESIĄC PAMIĘCI – ,,Świat za zasłoną”  Dnia 18 maja br. obchodzić będziemy setną rocznicę urodzin Jana Pawła II. Jako ks. Karol Wojtyła był w Kudowie dwukrotnie, o czym pisano w Pamiętniku Kudowskim. Potem nasi kudowianie odwiedzali Jana Pawła II w Rzymie. W Muzeum na Pstrążnej wisi wielki i piękny  obraz Ivana Malinskyy’ego pt. „Karol Wojtyła w Kudowie-Zdroju”. W  tej sali –  Muzeum wystawia, co parę lat fotografie dokumentujące pobyt Kudowian u Jana Pawła II. Wybraliśmy kilka zdjęć z tej muzealnej kolekcji, by przypomnieć te piękne, wzruszające i niezapomniane chwile. Zachęcamy do odwiedzenia Muzeum i obejrzenia całej kolekcji.  /GzK/



Zdjęcia z JP II pochodzą z wystawy w Muzeum Kultury Ludowej Pogórza Sudeckiego i zostały przesłane przez
wieloletniego Dyrektora Muzeum Pana Bronisława MJ Kamińskiego

 

 

_______________
GzK: Poniżej zamieszczamy artykuł zaprzyjaźnionego Dziennikarza, który opisuje ważną część historii naszych sąsiadów Czechów. Właśnie w tym roku mija 50 lat od wielkiej tragedii. Warto więc przypomnieć, co wydarzyło się pół wieku temu. Nasz Kolega Robert jest Wydawcą i Redaktorem Naczelnym dolnośląskiego czasopisma społeczno-kulturalnego: ,,ROBB MAGGazyn”. 
_______________

WYPRAWA, Z KTÓREJ NIE POWRÓCIŁ NIKT

 Robert Błaszak

 W 1968 roku, gdy sowieckie czołgi wjeżdżały do Pragi, czołowi czechosłowaccy wspinacze skupieni w klubie Lokomotiv Liberec zaczęli planować wyprawę na Mt McKinley. Wiosną 1970 roku przygotowania do ekspedycji miały się ku końcowi, dopinano ostatnie szczegóły, gdy przyszła do Liberca wiadomość z Pragi: nie możecie jechać do USA, do wrogów ludu, przebrzydłych kapitalistów… 

Rozpoczęło się gorączkowe szukanie celu zastępczego. Akurat w Czechach gościła z wizytą grupa Peruwiańczyków. „Przyjedźcie w nasze peruwiańskie Kordyliery, a znajdziecie tam najpiękniejszą górę świata”. Myśleli o mierzącej 6120 m Alpamayo, jednak ktoś podsunął inne zdjęcie i rzucił: „patrzcie, jaka przepiękna ściana, co za widok!”. A przy tym Huascarán – bo o nim mowa, to nie tylko najwyższy szczyt Peru, ale też najwyższy szczyt między zwrotnikami na całej kuli ziemskiej! To wyzwanie! Południowa ściana, z którą nie poradzili sobie ani Amerykanie, ani Anglicy, ani Argentyńczycy.

I pojechali. Czeska Ekspedycja Peru 1970 składała się z piętnastu wspinaczy, a byli nimi: Ivan Bortel, Arnošt Černík (kierownik), Vilém Heckel, Valerian Koroušek i Jaroslav Krecbach z Pragi, Milan Černý, Jiří Jech, Milan Náhlovský, Bohumil Nejedlo, Zdeněk Novotný, Jiří  Rásl i Václav Urban z Liberca oraz Miloš Matras z Ústí nad Labem, Svatopluk Ulvr z Jičína i Ladislav Mejsnar z Jablonca. Ale był jeszcze szesnasty członek ekspedycji: „pan Pech” zabrał się także z nimi i już od początku się im objawił – 400 kg ekwipunku nie dotarło do Peru – po drodze ktoś tę paczkę po prostu ukradł… Ale to szczegół. Ważne, że jest góra i jesteśmy my.
W połowie maja wyprawa osiągnęła bazę pod przepięknym szczytem. Pogoda idealna, rozpoczęły się wyjścia aklimatyzacyjne (6768 m npm, to nie przelewki). I wtedy to, najlepszy wspinacz w ekipie, 27-letni Ivan Bortel podczas takiego wyjścia poślizgnął się przekraczając strumień i spadł 30 m ginąc na miejscu… Tyle nieszczęść, a to dopiero początek. Ale alpiniści, to twardziele: śmierć jest zawsze blisko, przyzwyczajeni do jej obecności kontynuują wyprawę. Jednak tego lata w Peru ta biała pani była wyjątkowo nienasycona.

Niedziela 31 maja 1970 roku, to data największej tragedii narodowej w historii Peru. Trzęsienie ziemi o sile 7-9 stopni w skali Richtera trwało zaledwie 41 sekund, a spustoszyło obszar 85 000 km2, z powierzchni ziemi zniknęło 250 miejscowości, zginęło 80 000 ludzi, a dalszych 50 000 zostało poważnie rannych, bez dachu nad głową pozostało niemal ćwierć miliona (to dane szacunkowe – wszystkich ofiar nikt nie policzył). Epicentrum, co prawda, znajdowało się na zachód od miasta Chimbore pod dnem morskim, ale areną najbardziej spektakularnego zniszczenia stało się właśnie podnóże góry Huascarán. Z jej południowo-zachodniego skłonu o godzinie 15:24 odpadł kawałek skały. Ów „kawałek” miał powierzchnię 1 mili kwadratowej i spowodował lawinę niespotykanej dotąd wielkości. 100 milionów m3 skał i lodu spadło z prędkością 400 km/h w dół rzeki Santa grzebiąc po drodze dwie miejscowości Yungay i Ranrahirca wraz z ich 21 000 mieszkańców. I wszystko to trwało niespełna 5 minut…

Miasto Yungay zostało ogłoszone przez władze „cmentarzem narodowym” i zabroniono tam ekskawacji. Operujący na południowej ścianie Huascarán członkowie czechosłowackiej wyprawy podzielili los peruwiańskich mieszkańców Yungay. Przeżyło 92 mieszkańców miasta oraz… jeden włoski wspinacz Cino Ghigi, który jeszcze sobotnie popołudnie spędził w czechosłowackiej bazie popijając wino, po czym zszedł do swojego mikrobusu pod Yungay…

Społeczność międzynarodowa wykazała się wobec peruwiańskiej tragedii zadziwiajcą jak na czasy zimnej wojny solidarnością, a może chodziło o rywalizację, kto bardziej pomoże (w domyśle: który system jest lepszy). Wszak to był moment, w którym rozpoczynała się era odprężenia w stosunkach międzynarodowych. Ale intencje na bok, ważny jest rezultat. Pomoc była bardzo potrzebna i Peruwiańczycy przyjęli ją z wdzięcznością. Most powietrzny z Hawany do Limy przerzucił kubańskich lekarzy, Fidel Castro zarządził powszechny pobór krwi, a prezydent Nixon przeznaczył 10 mln dolarów na pomoc poszkodowanym. Ponadto do Chimbore przypłynął amerykański statek z siedemnastoma helikopterami zdolnymi transportować duże ładunki do wysoko położonych miast. Przywiózł także dwa polowe szpitale i 35 ton żywności. ZSRR posłał wielki pakiet leków. Pomocą finansową wsparł władze peruwiańskie również papież Paweł VI.  Robert Błaszak.    

 

Listy do Głosu z Kudowy
_______________________

 

Na zdjęciu Stanisława Łowińska podczas ANINY KUDOWSKIE – 2019

Witam Szlachetna Marto, społeczna duszo i serce naszej, rodzinno – osadniczej Ziemi.

Znana jestem bardziej jako poetka. Natomiast Ty, dla mnie, jesteś bardzo 

łaskawa, nieoceniona kronikarko uzdrowicielskiej Kudowy. Pozdrawiam 

Ciebie serdecznie dziękując za publikację wiersza na łamach ,,Głosu z 

Kudowy”.  Poświęciłam go Antoniemu Szemikowi, żołnierzowi AK, 

prawdziwemu patriocie, narażającemu życie dla wolnej Polski. Radość moja 

tym większa, że jego córkę – Panią prof. Annę Szemik-Hojniak, osobę 

nietuzinkową, przyjazną światu i ludziom – poznałam na niwie 

działalności kulturalnej w Kudowie.Tym samym pragnę pozdrowić znanych 

kudowskich działaczy, propagatorów, pisarzy, publicystów, wśród nich 

(dla przykładu) Pana Bronisława Kamińskiego, jak i zacnych 

przedstawicieli Władz Samorządowych z obecną, otwartą i aktywną Panią 

Burmistrz Miasta, Anetą Potoczną – której życzę wielu sukcesów w 

zarządzaniu tym urokliwym kurortem z przebogatą historią. Żywię nadzieję, 

że kiedy ponownie odwiedzę Kudowę, miasto moich wspomnień, wzbogaci się 

o nowe treści i niespodzianki.
Stanisława Łowińska

 

_______________
GzK: Serdecznie dziękujemy za pozdrowienia i miłe słowa pod adresem Wspólnoty Kudowskiej. Mile wspominamy wspólne chwile spędzone na naszych inicjatywach kulturowo-społecznych w Kudowie uraczanych pięknymi poezjami naszej Poetki Stanisławy Łowińskiej.  Do zobaczenia!
_______________

 


Świat się zatrzymał i chyba tak to właśnie odczułam.

Monika Sewruk (zd. Świderska)


  Chcę napisać kilka słów o tym co czułam, kiedy to szaleństwo ogarnęło cały świat – ale dla mnie ważny był ten mój. Poukładany, zapracowany, pędzący do przodu, między poniedziałkiem a poniedziałkiem, bez chwili wytchnienia i zastanowienia się nad tym, czy tak właśnie być powinno.

Na początku był strach, ogromny obezwładniający i paraliżujący, strach o rodzinę, bliskich, przyjaciół I firmę, którą z mozołem, ale dzień po dniu budowałam sama. Kocham to co robię; moje największe marzenie: praca dająca satysfakcję i spełnienie, utrwala się dzień po dniu, jestem w pędzie, pracuję na najwyższych obrotach, szkolę się bezustannie, rozwijam……i nagle hamulec, tak mocny, że trzeba było się postarać, aby nie przydzwonić głową w przysłowiowy mur. Wraz ze strachem pojawiła się wściekłość i żal, bo ktoś lub coś zabrał mi moje poukładane życie. A potem……potem pojawiła się uważność, i chyba wdzięczność za czas, który dostałam, czas na rodzinę, na dom w którym od dłuższego czasu byłam gościem; na rozmowy z mężem i dziećmi,  na bliskość. Oczywiście chwile zwątpienia i lęku o przyszłość wracały i wracają nadal, ale nie miały już takiej mocy, bo doceniam – to co mam. Kiedy jakiś czas temu przeczytałam zdanie ,,nic już nie będzie takie samo”, byłam zaniepokojona. Po 9 tygodniach innego życia zgadzam się z tym zdaniem w 100%. Inne wcale nie musi oznaczać gorsze czy trudniejsze. Wszystko zależy od nas samych, od tego czego będziemy oczekiwać i kreować w swoim życiu. Ja wybieram optymizm, zaufanie życiu, szacunek do siebie i drugiego człowieka, wiarę w przyjaźń i lojalność, pokorę. Niech każdy dopisze co chce do tej listy to, co mu serce podpowiada. Jestem rodowitą kudowianką, uwielbiam to miasto, bo tu się wychowałam, tu spędziłam najcudowniejsze i najbardziej beztroskie lata swojego życia. Tutaj mieszka  najukochańsza  i najcudowniejsza istota, moja Mama, moi przyjaciele. Myślę, że właśnie dzięki tym wszystkim, których dane mi było spotkać w owym czasie na mojej drodze, jestem tym kim jestem i jestem tu gdzie jestem, z ogromna wdzięcznością. Z utęsknieniem czekam na zaplanowany urlop właśnie w Kudowie a tymczasem pozdrawiam Was znad morza, które skradło moje serce, góralki niskopiennej sudetowej. Monika Sewruk

_______________
GzK: Moniko, dziękujemy za piękne refleksje koronawirusowe i czekamy na kolejne.
Od MMB: Mile wspominam czasy, które wywarły wpływ na to, jakimi dzisiaj jesteśmy. Do zobaczenia Monia!

_______________

 

 

Wspomnienia Kudowskie
______________________

_______________
GzK: Od jakiegoś czasu zamieszczamy piękne i cenne wspomnienia Pań: Zenony Dołęgowskiej i Krystyny Rygielskiej, które na stałe wpisały się w historię naszego miasta. Zachęcamy do czytania wcześniejszych części.
_______________

***
Zmiany w kraju i w moim życiu – pracuję w Domu Młodego Robotnika (1956/57)

Zenona Dołęgowska
 cześć 11

  

 c.d……..Rok 1956 był ważny nie tylko w życiu kraju, ale także w moim osobistym. Zmieniłam pracę, zmieniliśmy mieszkanie, bo brygadę młodzieżową ZMP przeniesiono z sanatorium VI do sanatorium V, gdzie tak jak poprzednio Tadek pełnił funkcje kierownika. Do dnia dzisiejszego nie wiem, jak to się stało i dlaczego, że ówczesny dyrektor Kudowskich Zakładów Przemysłu Bawełnianego im. Hanki Sawickiej, pan Sitek, zwrócił się do mnie z zapytaniem, czy nie objęłabym stanowiska dyrektora do spraw młodzieżowych w tymże zakładzie. Miałam wtedy 21 lat. Zachęta była wielka, bowiem pobory jakie miałam otrzymywać, były trzy, a nawet cztery razy wyższe niż w szkole.( pobory w szkole wynosiły 900zł) i zależne miały być od wykonania miesięcznego planu w fabryce. Rzeczywiście najwyższa moja pensja wyniosła 3750zł, a najniższa 2300 zł. Dyrekcja zakładu miała wziąć obowiązek załatwienia w Inspektoracie Oświaty wszystkich spraw związanych z moim przeniesieniem służbowym. Ponadto zgadzała się na rozpoczęcie przeze mnie nauki w  Zaocznym Studium Nauczycielskim we Wrocławiu i ponoszenia wszelkich kosztów z tym związanych.

Wszystko było obiecujące, ale miałam wątpliwości co do moich kwalifikacji. Dotychczas pracowałam z dziećmi. Był co prawda mały epizod pracy z dorosłymi, kiedy uczyłam analfabetów, ale było to absolutnie za mało, aby znać specyfikę pracy z młodymi kobietami. Jednakże chęć zarobienia większych pieniędzy, których potrzebowaliśmy bardzo, zwyciężyła. Z dniem 1 października 1956roku zostałam pracownikiem KZPB.

Dyrektor KZPB Sitek, ja z mężem Tadkiem i moja przyjaciółka Kazia Sumisz Werpachowska z mężem

Kudowskie Zakłady Przemysłu Bawełnianego to duża fabryka włókiennicza z tradycjami, powstała w roku 1906. Po roku 1945 stale rozwijała się i unowocześniała. Zatrudniała co raz to nowych pracowników, których w latach 60- tych było około 1700. Pracownicy mieszkali głównie w przyfabrycznym osiedlu. Dom młodego robotnika, gdzie miałam pracować, oddalony był od zakładu mniej więcej 2 km.

Na hotel zaadaptowane zostały budynki poniemieckie, w których w czasie okupacji był obóz dla dziewcząt pracujących w tejże fabryce włókienniczej. W roku 1950 stworzono hotel z myślą o pracownikach, którzy gremialnie przyjeżdżali z różnych stron Polski do pracy. Hotel składał się z 10 budynków, w których mieszkało 800 dziewcząt powyżej 18 roku życia. Pokoje były 2 i 3-osobowe, wyposażone w niezbędny sprzęt. Na korytarzach mieściły się natryski i ubikacje. Ponadto był ogromny budynek, w którym mieściła się administracja, stołówka,  kuchnia i świetlica. Cały teren był ogrodzony. Wchodziło się do niego przez portiernię. Na terenie DMR znajdowały się boiska i basen kąpielowy, W zasadzie wszystko, co do życia potrzebne, było zabezpieczone. Okoliczni mieszkańcy hotel nazywali „Meksykiem” i ta nazwa mówi sama za siebie.

Życie w hotelu nieprzerwanie trwało i zmieniało się. Praca była na trzy zmiany, jedne dziewczęta pracowały, inne przygotowywały się do pracy, a jeszcze inne spały. Stołówka wydawała posiłki od 5,00 rano do 23,00. Mieszkanki mogły korzystać z obiadów lub całodziennego wyżywienia. Był to prawdziwy kombinat pracujący na rzecz mieszkanek.

Dziewczęta przyjeżdżały z całej Polski, głównie z południa i ze wschodu. Pochodziły najczęściej ze środowisk wiejskich. Miały różne nawyki i przyzwyczajenia. Często wybuchały między nimi kłótnie i nieporozumienia. Jednym z takich problemów, który nigdy nie został rozwiązany, było to, czy mężczyźni mogą odwiedzać je w pokojach. Regulamin zabraniał przyjmowania obcych osób. Udostępniona była świetlica, ale to sprawy nie rozwiązywało. Chłopcy tak czy inaczej odwiedzali swoje wybranki, a te mniej „wybrane” przychodziły rankiem na skargę. Drogi do „Meksyku” były różne, najczęściej przez dziurę w przeciętej siatce. Odwiedziny Milicji Obywatelskiej były częste. To wszystko nie najlepiej wpływało na moje samopoczucie. Niezależnie od tego starałam się pracować jak umiałam najlepiej, dbać o potrzeby mieszkanek i ich domu.

Zdjęcie zrobione w roku 1977 Przewodnicy z Kudowy i Ziemi Kłodzkiej przyjechali do jaskini Raj. Zamieszczam go dlatego, że na zdjęciu jest pan Janusz Przemysławski twórca baletu w KZPB (na pierwszym planie obok Tadeusza Dołęgowskiego) ale i inni znajomi w tym sekretarz MRN pan Zbigniew Chyliński.
Niemalże w każdą sobotę organizowane były zabawy taneczne, występy estradowe i baletowe.  W tym czasie w DMR powstał prawdziwy balet.  Prowadził go późniejszy znany przewodnik świętokrzyski pan Janusz Przemysławski. Zespół systematycznie ćwiczył, opracowując różne programy. Szczególnie piękne były tańce narodów radzieckich – rosyjskie, ukraińskie, gruzińskie. Kiedykolwiek dziewczęta pojawiały się na scenie w pięknych ludowych strojach, oklaski nie miały końca. Często wyjeżdżały poza Kudowę. Oczywiście stroje, instrumenty muzyczne, środki transportu zabezpieczała dyrekcja KZPB.
W sobotnie wieczory, w przerwie zabawy tanecznej, odbywały się amatorskie występy Zbyszka Chabra  (ten, który dotychczas mieszka w Szczytnej) i Tadka. Przedstawiali różne skecze i dowcipy. Dziewczętom bardzo się podobało, brawa były niemilknące. W tym samym czasie Zbyszek działał w amatorskim zespole teatralnym w Uzdrowisku a Tadek w męskim kwartecie.

 

Tadek z kuracjuszami sanatorium nr 5 (za kinem Capitol)
Mąż z kuracjuszami sanatorium nr 6 zwane „Barbara”,ul. 1- Maja
* * *

Pod koniec października i w listopadzie 1956r. po zwrocie politycznym i słynnym przemówieniu Władysława Gomułki, w każdej miejscowości odbywały się wiece popierające zmiany. W Kudowie taki wiec miał miejsce w parku, w muszli koncertowej. Jednym z przemawiających był inżynier Fijałkowski zatrudniony  w Uzdrowisku. Uczestniczyłam w tym wiecu i słuchałam jego przemówienia. Myślę, że po raz pierwszy publicznie powiedział o swej przynależności do AK. Poparcie Gomułki i nowych prądów politycznych przez takich ludzi jak on, dla nowej władzy było nie do przecenienia. Wszystkiego słuchałam z uwagą, ale nie byłam wtedy wielką entuzjastką przemian. Zaczęłam jednak rozumieć, że nie ma prawd wiecznych, że wszystko się zmienia.

Inżyniera Fijałkowskiego najbardziej zapamiętałam nie ze względu na to przemówienie, ale zupełnie z innego powodu. Otóż wiosną 1957r., kiedy kwitły kwiaty na rabatach i dywanach kwiatowych parku kudowskiego, ktoś nocą ściął niemal wszystkie tulipany. Zaczęto prowadzić śledztwo, urzędowe i prywatne. I co się okazało? Wszelkie ślady prowadziły do naszego inżyniera. Wezwany na zebranie partyjne, a był członkiem PZPR, oświadczył: „Dla mojej pięknej Julity zrobiłby to jeszcze raz”. To był mężczyzna. c.d.n.

 

***
Wspólne chwile z rodzicami.

Krystyna Rygielska


cd….To będą przyjemne  wspomnienia 🙂
Dobrze pamiętam czasy, gdy podczas przerwy obiadowej w okresie zimowym tatuś zabierał nas na sanki. Za Domem Wczasowym JUNAK  była dość ostra górka, my mieliśmy duże familijne sanki w kolorze czerwonym. Zasiadała na nich trójka dzieci:  siostra Ela, brat Boguś, ja i tatuś. Na trasie zjazdowej, były liczne muldy, jak to dzisiaj nazywamy. Pewnego dnia zakończyła się ta przyjemność. Sanki rozpadły się przy zjeździe po tej nierównej trasie. Każdy z nas wylądował w śniegu w innym kierunku. Na szczęście nic nikomu się nie stało, nawet mały Boguś nie miał żadnej kontuzji. Druga ulubiona trasa zjazdowa była w dół od Szwajcarki. Tam zawsze chodziliśmy z Nianią, długo się szło pod górę, ale zjazd był cudowny – powoli ale prawie do wyjazdu na główną drogę. Oczywiście nie jeździło tyle aut, co teraz.

Na zdjęciu:  moja siostra Ela, Mamusia z bratem Bogusiem, Tatuś ze mną i nasza najstarsza siostra Marysia
 

Mamusia zajmowała się nami po skończonej pracy. Wspominam Jej delikatne ręce, które przykładała mi do czoła, i sprawdzała, czy nie mam gorączki. Dodatkowym ,,atutem” był mój płacz, gdy zaczynała się choroba, i wtedy wszystko było wiadomo. W naszym pokoju było dziecinne łóżko na kółkach.  Gdy tylko zaczynała się choroba moja, czy Bogusi, jechaliśmy w tym łóżku do sypialni rodziców, a tam zajmowała się nami nasza mama. Te nieprzespane noce mojej mamy, potem praca od rana przy kasowym okienku, to właśnie była miłość do dzieci.
  Z wizyt u lekarza utkwiło mi w pamięci takie zdarzenie:  przez kilka dni skarżyłam się Mamusi, że bardzo bolą mnie nogi i ręce, nawet palce u rąk. Nie mogłam spać w nocy, budziłam się często z bólem rąk i nóg. Pewnego popołudnia mamusia wyciągnęła mi kartotekę do lekarza, wzięła sobie dzień wolny w pracy, a to nie było  takie proste. Pracując w okienku kasowym i niełatwo było o zastępstwo, a ludzi na poczcie zawsze było dużo, ludzie nie mieli kont, tylko książeczki oszczędnościowe i z  tych książeczek wybierali pieniądze, jak im zabrakło podczas pobytu w sanatorium. Poszłyśmy więc do Ośrodka Zdrowia do pana doktora Beckera, jeżeli dobrze pamiętam nazwisko.  Po drodze nadal narzekałam, że bardzo bolą mnie nogi, a w poczekalni nie mogłam spokojnie usiedzieć na miejscu. Nagle otworzyły się drzwi od gabinetu pana doktora i pani pielęgniarka przeczytała moje nazwisko. Chwyciłam mamusię za rękę i weszłyśmy do środka.  Przy biurku siedział starszy, siwy Pan i poprosił, abym do niego podeszła. Wtedy już nie byłam taką bohaterką. Przytuliłam się do mamusi i powiedziałam, że mnie nic nie boli i nigdy nie bolało, że śpię spokojnie w nocy, nie dałam się zbadać, i wybiegłam z gabinetu. Po drodze do domu nie było za wesoło. Nie mogłam się już skarżyć na bolące nogi, a mamusia miała kłopoty w pracy.  Nogi smarowano mi maścią przeciwbólową, a ja w nocy już leżałam cichutko, chociaż ból mi dokuczał. Gdy byłam trochę starsza, okazało się, że to reumatyzm i tak naprawdę było. Jak przyjeżdżałam do Kudowy z moją siostrą pociągiem, to zawsze na moście w Lewinie Kłodzkim zaczynał się ten ból i dokuczał aż do wyjazdu, czyli przez kilka dni.  Ze wspólnych spotkań z rodzicami najlepiej lubiłam nasze wspólne posiłki. W kuchni, która była sporych rozmiarów  stał duży prostokątny stół, tu  zasiadaliśmy do wspólnych obiadów, czasem kolacji. Wszystko zależało od wolnego czasu moich rodziców.  Wtedy można było opowiadać, jak minął dzień w szkole. Lubiłam te rozmowy. Gorzej było jak zbliżał się dzień otrzymywania prezentów od św. Mikołaja. On wszystko o mnie wiedział.Jak mogłam nie wierzyć, że św Mikołaj istnieje:? Na dzień przed 6 grudnia dzwonił do mnie św. Mikołaj i wypytywał mnie, co złego i dobrego zrobiłam  Wszystko wiedział!!! Później jak byłam starsza, dowiedziałam się, że moja Mamusia wszystko mówiła panu Kazimierzowi, który pracował na poczcie jako kontroler i to on dzwonił do mnie jako św. Mikołaj. Wtedy wierzyłam, że musi być św. Mikołaj, skoro mogę z nim rozmawiać i on wszystko wie. Skończyły się te mikołajowe rozmowy, bo któregoś roku, gdy zadzwonił  pobiegłam za szybko i  upadłam na progu, uderzyłam się tak mocno,  aż na czole wyskoczył wielki guz. Jednak, aż do IV klasy wierzyłam, że św. Mikołaj jest naprawdę.

Z pozdrowieniami dla Kudowian. Krystyna Rygielska z mężem.

Utkwiło mi w pamięci, że zawsze na dwa tygodnie przed świętami Bożego Narodzenia  przygotowywaliśmy ozdoby na choinkę. Tatuś sprawdzał lichtarzyki do lampek na choinkę, a my z mamusią sprawdzaliśmy ozdoby wyjęte z ogromnego jak dla mnie pudła i dorabialiśmy nowe bańki z bibuły, pajacyki z wydmuszek i malowaliśmy na złoto orzechy. Na dzień przed wigilią tatuś przynosił żywą zieloną choinkę, którą dostał od leśniczego, nabijał ją na krzyżak i na tym ubieranie choinki w naszej obecności się kończyło. Choinkę ubierał Aniołek wieczorem, jak poszliśmy spać. Oczywiście nie dawało mi to spokoju, chciałam widzieć jak wygląda ten Aniołek. Z naszego pokoju prowadziły dodatkowe drzwi do jadalni, gdzie stała choinka.   Jak usnęły siostry, a potem jeszcze brat Boguś, to ja po cichutku podchodziłam do  dziurki od klucza i podglądałam, jak ubierana jest choinka. No, nie był to Aniołek, tylko mamusia z nianią zawieszały bombki i wszystkie ozdoby. Rano mamusia zapraszała nas do jadalni i pokazywała ubraną choinkę. Ja oczywiście nie przyznałam się, że wiem jak wygląda Aniołek, który tą choinkę ubierał. To były cudowne czasy. cdn. Krystyna Rygielska

Dokumenty
_____________

 

MIEJSCE NIE UPAMIĘTNIONE

Bronisław MJ Kamiński

         W Kudowie Zdroju, jako jednej z bram Polski od strony zachodniej, witają wjeżdżających piękne  tereny Uzdrowiska i Parku Narodowego, ładne zadbane drogi i domy,  pomniki zaświadczające o kulturze duchowej mieszkańców, miło patrzeć, warto  zatrzymać się  na chwilę lub  dłużej.  Pomniki i tablice pamiątkowe zaświadczają o pamięci zbiorowej mieszkańców, uczą historii, umacniają tożsamość, budzą zaciekawienie i zaufanie. Burmistrz Czesław Kręcichwost w dwudziestu latach  swoich rządów zmienił Kudowę, unowocześnił ją i upiększył.  W czasie mojej pracy w Muzeum Kultury Ludowej Pogórza Sudeckiego  na Pstrążnej, w latach 2005 – 2011 pan Kręcichwost przysłał mi do pomocy studentów architektury krajobrazu, wśród których wyróżniał się pomysłami i pracowitością Tomasz Borowiak. Poprosiłem pana Tomasza o opinię na temat koncepcji upamiętnienia cierpienia więźniów byłego hitlerowskiego obozu koncentracyjnego „Sackisch” w Kudowie na Zakrzu. W obozie tym tym było naraz ponad cztery tysiące więźniów, to był duży obóz pracy,  jednym z podobozów była filia groźnego obozu Gross Rosen, a największą grupę więźniów i symbolizującą cały obóz było około tysiąc więźniarek, dziewcząt i kobiet pochodzenia żydowskiego, w większości zabranych z Polski. Zastanawialiśmy się w Muzeum jak tych więźniów i to miejsce upamiętnić. W naszej wyobraźni pojawił się kwiat, który kojarzył się z młodymi niewinnymi więźniarkami, lilia narzucała się. A więc pomnik w formie wielkiego kwiatu-latarni, którego łodyga i pąk kwiatu świecą jak latarnia przez cały czas, w dzień i w nocy.W końcu, nie jest to droga rzecz w wykonaniu, trochę tworzywa sztucznego i blachy, jakaś żarówka niewielkiej mocy i tablica pod tym kwiatem, o tym kim byli więźniowie. Niech nie będzie ciemno po strasznym faszyźmie, niech się stanie światłość. Pan Tomasz wysłuchał tej opowieści,  to go  wprost  zafascynowało. Zrobił odręczny szkic takiej lilii i powiedział, że sprawę  skonsultuje na uczelni z profesorami. Po niedługim czasie  zawiadomił, że pani profesor  w jego wydziału wyraziła opinię bardzo pozytywną z pewną sugestią co do rodzaju kwiatu. Mianowicie, zwróciła uwagę, że symbol pomnika odnosi się do żydowskich kobiet, ale lilia jest kojarzona z symboliką chrześcijańską, sugerowała inny rodzaj kwiatu.                                                                                                                                                                                                        Pełnik Europejski czyli Róża Kłodzka
Uznaliśmy, że odpowiednia będzie róża, do tego róża kłodzka, której oficjalna nazwa botaniczna jest wyjątkowo odpowiednia, bo brzmi „Pełnik europejski”. Pan Tomasz wykonał jeszcze jeden szkic roboczy z taką  różą. Teraz mogłem już  zwrócić się do Muzeum Gross Rosen w Wałbrzychu o wyrażenie opinii i zgody na ewentualne wykonanie takiego pomnika. Dyrektor Muzeum i pracownicy wyrazili opinię pozytywną. Ponieważ projekt odbiegał od  innych pomników upamiętniających obozy hitlerowskie, to Muzeum Gross Rosen zasięgnęło opinii Ministerstwa Oświaty i Wychowania, skąd także nadeszło pozytywne uznanie projektu. Sprawa trafiła do  Niemiec. Do Kudowy przybyła pani dr Rudorf z Instytutu ds.Antysemityzmu  z Uniwersytetu Technicznego w Berlinie i niedługo potem przybyła znana dziennikarka pani dr Helga Hirsch, – obie bardzo pozytywnie wyrażające się o tym projekcie. Co więc stanęło na przeszkodzie budowy takiego pomnika? –  Niechęć mieszkańców osiedla poobozowego do przypominania o minionej wojnie; nie chcieli tego pod oknami swoich mieszkań. Burmistrz Kręcichwost mówił, by niczego nie robić wbrew mieszkańcom i szukać innego miejsca. Szukamy tego miejsca do dzisiaj. Najbardziej odpowiednie wydaje nam się  obok grobu Żydówek na ul.Kościelnej, przed murem posesji kościoła. Jest tam miejsce na taką kwiatową latarnię z tablicą. Drugi szkic roboczy takiego pomnika wykonał art. mal. Ivan Malinskyy. Można rozpisać konkurs wśród kudowskich malarzy i młodzieży szkolnej na kształt tego pomnika i, przerobić wielką lekcję historii, i  wykonać to dzieło. Tą ważną sprawę upamiętnienia kierujemy teraz do Pani Burmistrz Anety Potocznej z nadzieją, że weźmie ten kwiat w swoje ręce, a ten, kto to zrobi i zapali to światło –  pięknie zapisze się w pamięci miasta, do tego Pełnikiem  Europejskim, odpowiednim do dzisiejszej chwili. (Bronisław MJ Kamiński)

_______________
GzK:  Zamieszczamy pismo pana Bronisława MJ Kamińskiego do Muzeum Historii Żydów Polskich w Warszawie, w którym jest kilka interesujących informacji. 
_______________

 

Twórczość Pandemiana
_______________________

Marek  Krzyścin
 Jako poeta debiutował w 1988roku. Jego wiersze publikowane były  w wielu czasopismach kulturowych oraz na  antenie Radia Wrocław i Radia Kłodzko. Od 1986  związany z Kłodzkim Klubem Literatów. Autor 3 tomików wierszy; Laureat wielu konkursów i wyróżnień; w 1999 Wrocław – obok takich  znakomitości jak K.I. Gałczyński, Tadeusz Różewicz, R. Kołakowski, R. Wojaczek czy Urszula Kozioł znalazł się w „Wyborze wierszy o rzece”;  współpracował z  ogólnopolskim kwartalnikiem „Fajka” – był  sekretarzem redakcji – przez  kilka lat był  członkiem redakcji  dwutygodnika „Co Gdzie Kiedy”, którego  wydawcą było Towarzystwo Miłośników Szczytnej. Autor wielu pięknych zdjęć, które budzą zachwyt obserwatorów.

Zdjęcia: Marek Krzyścin. Wybrane wiersze pochodzą z III tomiku poezji 


Poszukujesz w sobie

pod spuchniętymi powiekami
mam obraz – Ciebie
tej która leczysz moje rany
która dajesz uśmiech
Ciebie którą czuję
i która nie wymyka się przez palce
Ciebie która bolisz
gdy Cię brakuje choć na chwilę

****
uczynić tak
aby nie cierpieli inni
to trudniejsze dzisiaj
niż napić się za wiersz
który powiedział Ci prawdę

 

 


****
dzień kończy się snem

przed  którym zdejmuję
ostatnią maskę z twarzy
jestem sam
nie ma przy mnie kogoś
komu mógłbym powiedzieć
siebie do końca
i zasypiam z obawą
że już tego nigdy nie zrobię

 

 

 

 

 

 

 

JANOWI PAWŁOWI
W 100 rocznicę Urodzin
18-V-1920

Nasz Wielki Pielgrzymie
Papieżu Polaku
Jesteś naszą chlubą
nasz Święty Rodaku
Podczas Twej pielgrzymki
nie byliśmy sami
bezpiecznie nam było
pod Twymi skrzydłami
Tyś cały świat przemierzył
bariery łamałeś
Tobie się udało
tą charyzmę miałeś
W tak wielu językach
do nas przemawiałeś
to tylko dlatego
bo Świat pokochałeś
Niech niebo nad nami
z Twej Ojczystej Ziemi
Zajaśnieje światłem
które Ci niesiemy
Z bukietami kwiatów
z serca Ci składamy
nasz Drogi Papieżu
ciągle Cię kochamy
Twe słowa pielgrzymie
w przesłaniu zostaną
z pierwszej Twej pielgrzymki
do nas kierowaną
,, Niech zstąpi Duch Twój
i odnowi Oblicze Ziemi
Tej Ziemi”.
Helena zd. Gałaszewska


* * *

Tamara Teneri
MASKI

Wokoło mnie

ludzie

w maskach

nie widzę ich twarzy

Kim oni są

i dokąd zmierzają?!


 

_______________

KOMUNIKAT: 
członkowie i sympatycy naszego Stowarzyszenia zwrócili się, by w okresie epidemii koronawirusa, gdy czas w kwarantannie bardzo się dłuży – zamieszczać częściej i więcej zblokowanych tekstów i informacji. Idąc na rękę tym prośbom i potrzebom dajemy większeskomasowane informacje i częściej niż to było przed epidemią. Prosimy o czytanie naszych materiałów i przestrzeganie zalecanych przez władze i samorząd zasad higieny dla dobra nas wszystkich.
Życzymy zdrowia.(Zarząd Stowarzyszenia).    


__________
Stowarzyszenie ,,Obywatelska Kudowa” 
Adres: 57-350 Kudowa-Zdrój, ul. Słoneczna 11a
mail: marta.midor.burak@gmail.com
tel: 793030702