Pani Krystyny wspomnień ciąg dalszy – część IV

Od GzK: Poniżej ciąg dalszy wspomnień, za które serdecznie dziękujemy Autorce tekstu. Część III w linku: Pani Krystyny Rygielskiej – wspomnień III część

 

_____*_____
Jakie przysmaki jeszcze zajadałam w Kudowie, a czego nie lubiłam?

 

.
Z mężem w Paru w Kudowie – styczeń 2020 r.  

 Przez żołądek trafia się do serca nie tylko mężczyzny, ale  do serc członków rodziny, jak mawiała nasza niania, która była specjalistką od gotowania i pieczenia. A skąd niania wzięła się w naszej rodzinie ? Przyjechała na ziemie odzyskane z naszymi rodzicami,  jako opiekunka naszej najstarszej siostry Marii. I tak została z nami przez długie, długie lata.
Nie dało się jej nie kochać , choćby za tą wspaniałą kuchnię.  W naszej spiżarni były skarby wykonane przez nią, na bieżąco pyszny domowy makaron, cieniutki jak niteczka i bardzo smaczny. Był robiony na zapas i chowany do pudełek, niesamowity skarb naszej kuchni.  Przepyszne były również robione na bieżąco drożdżowe rogaliki i  ciasteczka zwane chusteczkami z serem. Na obiad robiła pyszne knedle nie tylko ze śliwkami, ale bardzo często z mięsem, z płuckami, wszystko to było przemyślane, bo czasy nie były łatwe. Słyszałam jak nieraz  rozmawiała  mamusia z nianią, jaka w Kudowie jest drożyzna, więc trzeba było z niczego zrobić coś, a niania była w tym temacie specjalistą. Nie było dnia, żeby w naszym domu nie było dwóch dań na obiad, nie zawsze przeze mnie lubianych, ale zjeść trzeba było i basta. Najbardziej nie lubiłam zupy kminkowej i szpinaku. Wracałam często w późniejszych latach ze szkoły, po drodze, z domów wczasowych roznosiły się zapachy kotletów schabowych, a ja wchodziłam do domu i już po schodach czułam zapach zupy kminkowej, ale zjadałam wszystko dokładnie, bo na drugi dzień były i u nas kotlety schabowe. Ze szpinakiem to było bardzo śmiesznie, a Marysia też nie lubiła szpinaku więc po obiedzie i i tak, żeby nikt nie widział, pakowała szpinak do serwetki, wynosiła go do swojego pokoju i chowała do pierwszej szuflady. Niania ją rozszyfrowała, od tej chwili musiał zjadać szpinak pod okiem kogoś dorosłego.

Skąd mieliśmy ten szpinak?
Z naszego ogródka, który znajdował się w górnej Kudowie, przy głównej drodze za warsztatem samochodowym który jest tam do dzisiaj.
To był zaczarowany ogród.

.
Na ławce przed budynkiem Poczty.  Od lewej:  pani Ola – kontroler pocztowy (mieszkała w górnej Kudowie), następnie moja mamusia, mój tatuś, pracownica poczty, której nazwiska nie pamiętam (chyba pani Marysia) i pani Ada – pracownica poczty; a te dzieci to ja i moja siostra Elżunia
Kiedy przychodziliśmy tam (do ogrodu) wczesną wiosną, było pusto i zimno, ale moja mama-czarodziejka,  wyczarowała tam zawsze mnóstwo warzyw i owoców. Z tego, co ja pamiętam były tam truskawki, poziomki, winogrona, wiśnie a także wszystkie możliwe jarzyny. Teraz sobie zdaję sprawę, ile pracy wkładała w to moja ukochana mama.
A pracowała tam od bardzo wczesnych godzin porannych, potem wracała do pracy na poczcie i w południe, kiedy była przerwa obiadowa, znów pracowała w ogródku, by o godzinie 15 tej wrócić dalej do pracy z liczbami.
Czasem w niedzielę po południu wyruszaliśmy na wycieczkę do lasu tam zbieraliśmy jeżyny i grzyby. I znów były przysmaki, więc jest co wspominać. Z naszymi owocowymi przysmakami dzieliłam się z mieszkańcami Kudowy. Kiedy byłam starsza, chodziłam już do szkoły, to często siadałam na kamiennym murku, który  jest jeszcze do dzisiaj przed naszym ogródkiem i sprzedawałam za symboliczny grosz garnuszek agrestu lub porzeczek spacerowiczom górnej Kudowy. Widziałam ich dość często, tych samych Kudowian i nie tylko, więc na pewno smakowały im te nasze owoce.
Skoro jesteśmy w temacie jedzenia, to wspomnę jeszcze, że moim przysmakiem wśród cukierków były cukierki grylażowe, które miały lekki smak orzechowy, a kupowałam je w sklepie spożywczym obok postoju taxi. Czy ktoś je jeszcze pamięta?  Krystyna Rygielska.

Na zdjęciu I:  mój tatuś w swojej kancelarii.   Na II zdjęciu – nasze wujostwo: ciocia Dusia i wujek Mietek, przyjaciele rodziców z Wieliczki  później mieszkali w Jaworznie, pani Marysia, pracownica poczty  i moi rodzice.